piątek, 22 sierpnia 2014

#6

Oszalałem? Oniemiałem. 
Słowa to za mało....
Jak rozpoznać miłość mam, skoro wcześniej nie kochałem?


Andreas
     ***


Wiatr doszczętnie masakruje moje i tak już odpowiednio rozczochrane włosy, gdy dociskam gaz do dechy i pod osłoną zapadającego zmierzchu gnam w stronę centrum miasta, skąd mam odebrać Brigitte. Targam je zniecierpliwionymi palcami, bo co jakiś czas wpadają mi do oczu, a to wyraźny sygnał, że powinienem je ściąć. Chrzanić to — mówię sobie, mijając na czteropasmówce rozpędzoną taksówkę i mierząc młodą pasażerkę spojrzeniem, które z pewnością sprawi, że jeszcze przez kilka minut mnie nie zapomni. — Panienki takie lubią. Śmiem twierdzić, że być może nie zapomni mnie przez dłuższy czas, ponieważ niemal natychmiast odpowiada nieśmiałym uśmiechem, spuszczając wzrok i ponownie zerkając, zanim zostawiam ich w tyle...
Postanawiam więc, że włosy zostają w takim stanie jakim są, czyli długie, jaśniejsze od słońca i w kompletnym nieładzie. Wyglądam dobrze i nie mam zamiaru wpadać w przesadną skromność. Mógłbym tak robić, gdybym dostał w przydziale twarz Wanka lub co najmniej jego nos. Żal mi brzydkich ludzi, ale co w takim razie mam zrobić? Każdego szkoda...
Poziom hormonów wzrasta mi zdecydowanie, gdy GPS podaje, że nie zostało już dużo drogi. W głowie szaleją myśli — ile razy zdążymy to zrobić, zanim będę musiał odwieźć ją z powrotem? Nie martwię się o swoją wydolność, bo ta jest nieograniczona, ale dziewczyna zdecydowanie potrzebuje odpoczynku, a to zwykła strata czasu. Nie planuję dłuższego związku, choć w tej blondynce jest coś, co mnie niezmiernie kręci i pociąga. Już dawno nikt tak na mnie nie działał, choć... Nie, stop. Prawie zapomniałem! W ułamku sekundy łapię się na tym, że nagle stanęła mi przed oczami twarz pewnej poobijanej i marnie wyglądającej brunetki. Kierownicą szarpie na bok i muszę lekko przyhamować. Co... do... licha?!
Ta dziewczyna... Romy, wyglądała dziwnie. Cała była dziwna z tym swoim milczeniem i tajemniczymi spojrzeniami. To mnie zdenerwowało i... zaintrygowało. Co było z nią nie tak? Myślałem o niej przez resztę popołudnia, choć obiecywałem sobie, że tego nie zrobię. Ilekroć wracała do mojej głowy, próbowałem zagłuszyć jej obraz widokiem losowych nagich piersi jakiejś kobiety, ale mi nie szło! Cycki przestały działać! Chyba jestem chory...
Po raz kolejny wyrzucam ją z głowy, gdy monotonny, mechaniczny głos oświadcza, że jestem na miejscu. Zwalniam więc i zjeżdżam na pobocze, a wtedy już wiem — to musi być pomyłka! Gaszę silnik i własnym oczom nie wierzę — to samo ogrodzenie, ta sama brama, za którymi dosłownie kilka godzin wcześniej zniknęła tajemnicza panienka ze śliwką. Sprzątaczka.
Ja pierdolę.
To bardzo śmieszny zbieg okoliczności, że moja najnowsza dziewczynka od stukania mieszka akurat w tym domu. Jakie to... pokręcone. Wysiadam z auta i ostatkiem sił hamuję się przed wciśnięciem guzika domofonu. Po cholerę chcę tam wchodzić? Przecież wystarczy zadzwonić do Brigitte i poprosić, by po prostu wyszła. Jesteśmy umówieni... Wiem dlaczego ledwie panuję nad chęcią przekroczenia tych progów — chętnie zobaczyłbym Romy podczas sprzątania, najlepiej gdyby myła wtedy podłogę, na kolanach...
Ja pierdolę! — powtarzam cicho i natychmiast pozbywam się sprośnych myśli. Nie pasują mi do niej... Zawstydzają mnie. Cholera jasna! Co jest ze mną nie tak? Dlaczego wciąż nie mogę się uwolnić od tej panienki? Przecież nawet nie była ładna...
Po raz kolejny przeczesuję włosy palcami i rozważam nawet odpalenie papierosa, ale to nie w moim stylu. Nie chcę, żeby waliło ode mnie czymkolwiek, co mogłoby powstrzymywać Brigitte od poddania mi się na te kilka miłych godzin. Chociaż... nie sądzę, żeby miała wielkie opory... Ona to po prostu lubi, a ja mam zamiar dać jej tyle, ile tylko zdoła wytrzymać.
Oto i ona! Podnoszę wzrok, gdy brama zaczyna się odsuwać, skrzypiąc cicho. Najpierw zwracam uwagę na długie, jasne nogi, dopiero później na resztę. Jest piękna w całej swej okazałości. Uśmiecham się szeroko, firmowo — dla mnie to chleb powszedni. Wiem, że nie będę musiał długo jej uwodzić, ani bajerować, ale te całe podchody niezmiernie mnie rajcują! Czuję się porządnie nakręcony, choć nawet jej jeszcze nie dotknąłem...
Miło znów cię widzieć! — piszczy uradowana i rzuca mi się na szyję, biodrami prowokując mnie do automatycznego zsunięcia dłoni na jej pośladki. — Bardzo tęskniłeś?
Wdycham zapach jej włosów i mam ochotę prychnąć w nie w reakcji na ten żart — jestem Andi Wellinger, nie tęsknię za nikim, bo to ja każę innym tęsknić za mną. Oczywiście nie mówię tego na głos, a jej mina, gdy wreszcie się odsuwa, wskazuje mi, że dobrze zrobiłem. Czeka na odpowiedz. Pytała poważnie...
Eee... jasne! — kłamię bez mrugnięcia okiem i dla odwrócenia uwagi całuję ją z zaskoczenia, prosto w usta, mocno i namiętnie.

***

Lądujemy w łóżku niemal tak szybko, jak tylko zamykają się za nami drzwi hotelowego pokoju. Mam gdzieś, że ktoś mógł mnie widzieć i powstaną plotki. To jest do ogarnięcia, taka afera obyczajowa, a moje pragnienie, by po raz kolejny być z nią i w niej nie da się poskromić. 
Popycham ją na materac i natychmiast nakrywam własnym ciałem. Nie staram się być delikatny, ani nie bawię się w uprzejmości, bo wiem dokładnie, że ona ich nie potrzebuje. Mruczy cicho, a jej powieki są lekko przymknięte. Nie protestuje, gdy szarpanymi ruchami pozbawiam ją bluzki i spódnicy. Zaczyna chichotać, co odrobinę wyprowadza mnie z równowagi, ale tylko na chwilę — widzę ją pod sobą, chętną i ciepłą. Nie mogę myśleć o niczym, dopóki się nie będzie całkiem moja tego wieczora.

***

Budzę się nagle, gdy na zewnątrz jest jeszcze ciemno. Po omacku szukam swojego telefonu. Jest trzecia nad ranem, a ja leżę w hotelowym pokoju kompletnie zaspokojony i... całkowicie pusty w środku.
To jest dziwne uczucie — pieprzyłem się przez pół nocy jak szalony z piękną dziewczyną, która teraz cicho pochrapuje obok mnie, a wciąż czegoś mi brak. Usiłuję wmówić sobie, że po prostu jestem głodny, ale to jest zupełnie śmieszne i w ciemności przewracam oczami w reakcji na własną głupotę. Jak zwalczyć to uczucie pustki? Jak zagłuszyć dziwaczną tęsknotę za czymś, czego nie znam i nawet nie rozumiem? Mam pewien pomysł, ale wiem, że to załatwi sprawę tylko na chwilkę... Da zapomnienie na jakiś czas, a później to głupie uczucie wróci i będę musiał znów szukać... a później znów... i znów.
Mimo wszystko budzę Brigitte i pozwalam, by się mną zajęła. Nie wygląda na szczególnie obrażoną, a jej ręce są tak przyjemnie delikatne. Wciskając głowę głęboko w materac usiłuję zapomnieć i skupić się jedynie na kontakcie jej skóry z moją, ale tym razem to nie pomaga. Muszę zacisnąć zęby. 
Coś nie tak? — słyszę, gdy jej dotyk nagle znika.
Co mam jej powiedzieć? Jest wspaniała, najlepsza z tych, które miałem do tej pory, ale po raz kolejny czuję, że to nie to... Nie, żebym szukał związku, czy innych romantycznych bzdur! Sam już nie wiem czego chcę. To przyszło znienacka, całkiem niedawno — poczułem, że czegoś mi brak. Wypaliłem się chyba, albo zaliczanie tych wszystkich podobnych do siebie dziewczyn stało się dla mnie rutyną i zwyczajnie zaczęło mnie nudzić. Tylko skąd to dziwne, palące uczucie pustki? Jakbym czegoś szukał, albo nie... jakbym czekał! Tak, czuję to dokładnie. Oczekiwanie. 
Nie jestem myślicielem, czy filozofem. Nigdy nie byłem. Brałem to, co dawało mi życie, korzystałem z niego pełnymi garściami, bo mogłem. Do tej pory mogę... Co z tego, skoro to wszystko nie ma już dla mnie wielkiego znaczenia, ponieważ dostaję na tacy każdą zachciankę, łącznie z kobietami... To jest jak sport, tylko łatwiejsze. Brać, co dają i dawać z siebie wszystko, oprócz prawdziwego ja... 
Czasami już nie czuję się sobą... Jestem doskonałym niemieckim produktem marketingowym, bo oprócz talentu do skakania mam jeszcze ładną buźkę i jestem młody. To się sprzedaje, a dzięki temu chucha na mnie i dmucha cała masa ludzi. Męczę się, z każdym dniem coraz bardziej... 
Musisz się postarać — mówię jej, kiepsko kryjąc irytację.
Zapada kolejna chwila ciszy i słyszę jedynie swój oddech. Chyba się wkurzyła... Rozważam już rzucenie jej kilku słów na przeprosiny, ale nie muszę... Moje usta otwierają się szeroko, a palce wędrują do jej włosów, gdy czuję gorący język na brzuchu. Tak, to zdecydowanie pozwala mi wyłączyć filozoficzne rozmyślania mojego zmęczonego umysłu.
Postarałam się wystarczająco? — pyta z nutą ironii w głosie kilka minut później, zostawiając mnie zdyszanego w skotłowanej pościeli, gdy wychodzi do łazienki.
Jestem cholernie słabym okazem faceta... Uspokajam oddech i myśli. To było... Wolę nie zastanawiać się, kto mógł nauczyć ją takich rzeczy, bo z pewnością nie nabyła tego rodzaju wiedzy z książek. Jeszcze nigdy żadna... To było coś nadzwyczajnego. Przewracam się na brzuch i wtulam policzek w poduszkę, zamykając na chwilę oczy. Odprężam się, czując coraz większą senność. Zapominam o Brigitte i jej wspaniałych umiejętnościach, zapominam o zmartwieniach. Doskonale czuję, że za chwilę zasnę, bo chyba zaczynam śnić. Właśnie wtedy to się dzieje...
Litości! — wołam, podnosząc się na rękach, jakbym chciał robić pompki.
Zastygam w tej pozycji i gapię się w niewyraźny zarys ramy łóżka, który mam tuż przed nosem — ona wróciła, znowu! To Romy! Zobaczyłem pod powiekami jej twarz widoczną z profilu, dokładnie tak, jak to miało miejsce w samochodzie — firanka czarnych rzęs, niewielki nos i pełne usta. Jej włosy powiewały na wietrze, gdy bladą dłonią próbowała doprowadzić je do porządku, a ja usiłowałem nie patrzeć na nią we wstecznym lusterku, choć wcale mi się to nie udawało. Spojrzałem po raz kolejny, ona także... nasze oczy się spotkały i... bum! Nigdy nie zapomnę tego momentu, bo włosy na karku stanęły mi dęba w reakcji na to dziwne uczucie, które mnie ogarnęło. 
Ręce mi drętwieją, więc szybko zwalam się na łóżko całym ciężarem i głośno wypuszczam wstrzymywane powietrze — co do licha? Dlaczego znów myślę o tej sprzątaczce? Właśnie teraz, gdy kilka metrów dalej bierze prysznic jasnowłosa miss Niemiec? Serio, Andreas? Serio? Muszę się roześmiać, nie ma innej rady. Czyżbym do reszty zgłupiał? Dźwigam rozbudzone już ciało z materaca i natychmiast udaję się do łazienki marząc, by drzwi były otwarte. Tak też jest, a za nimi ukazuje mi się widok tak wspaniały, że nawet zastępy tajemniczych, rozmarzonych panienek o zagadkowym spojrzeniu nie są w stanie mnie od niego odwrócić.
Jesteś nienasycony... — słyszę, więc kiwam głową i zbliżam się do niej niczym lew do swojej ofiary. Tylko, że ona nie jest ofiarą. Ona ma władzę.
Miałem koszmar, więc musisz mnie pocieszyć — wyznaję, robiąc minę godną małego chłopczyka, a w świetle lampy mogę doskonale widzieć, jakie to robi na niej wrażenie.
Zawsze... — odpowiada i gestem zaprasza mnie do siebie.
Korzystam. Nie mam nic ciekawszego do roboty.

***

 Następnego dnia znów jestem z nią umówiony, i to mnie dziwi. Nigdy nie bawiłem się w takie sprawy jak kolejne randki, choć nie wiem, czy można będzie nazwać to randką, skoro na samym początku nie będzie bzykanka... Mam jechać z nią do cukierni. Tak, cukierni. Po tort dla jej siostry, która kończy osiemnaście lat. Hmmm, kolejna jasnowłosa piękność? Być może wkrótce będę mógł pocieszyć jednego z moich kumpli towarzystwem takiej damy, i to nawet młodszej niż Bri. Tylko... co ja myślę? Nie będzie żadnej okazji, żeby to zrobić, bo nie zamierzam przecież spotykać się z blondyną już ani razu więcej. Takie codzienne kontakty są niebezpieczne, człowiek się przyzwyczaja, a później... Nie, nie ma mowy! To ostatnie spotkanie z Brigitte — przemęczę to urodzinowe przyjęcie, później przelecę ją kilka razy w mniej lub bardziej losowych miejscach, po czym zniknę, tak jak lubię. Bez słowa, bez pożegnań. Bardzo w moim stylu.
Jest popołudnie, więc mogę pójść na drinka. Wysyłam wiadomość do Wanka i nie muszę czekać zbyt długo na jego odpowiedz, która oczywiście jest pozytywna. Moczymorda! Widzę go z daleka, gdy docieram do małego baru, w którym lubimy przesiadywać — jest kameralnie, a barman nie pyta o wiek i dokumenty, ani nie ocenia, gdy masz już zdecydowanie zbyt wysoko w czubie.
Wellinger, na kogo się stylizujesz? — woła mój kumpel, podając mi rękę na przywitanie. — Nykaenen czy Olli?
Unoszę brwi, odwzajemniając uścisk i w ogóle nie wiem o co mu biega. Śmieje się głośno, uchylając drzwi, które skrzypią głośno. Wchodzimy do pomieszczenia zupełnie wolnego od ludzi, jeśli nie liczyć wysokiego mężczyzny za barem, który poleruje szklanki, jakby spodziewał się tłumów, choć te nigdy nie nadejdą.
Co jest nie tak z Finami? — pytam, siadając na wysokim krześle przy samej ladzie. Pachnie tam czystością i chłodem, choć na zewnątrz zaczyna robić się gorąco.
Jest pora obiadowa, głupku. Kto w takim czasie pije cokolwiek mocniejszego od wina? — wyśmiewa mnie, zamawiając dwa drinki. — Chyba tylko ruscy.
Kiwam głową, rozważając jego słowa.
Polacy? — wspominam, patrząc mu prosto w oczy i wiem, że zaraz sobie przypomni jak pewnego dnia zmasakrowaliśmy się z Polakami jeszcze zdecydowanie przed obiadem.
Zapomniałbym o naszych kolegach! — woła, waląc pięścią w blat, a sporych rozmiarów barman mierzy go uważnym spojrzeniem. — Kto by pomyślał, że Kot ma tak mocną głowę...
W odróżnieniu od ciebie — prycham, a w tym samym czasie ląduje przede mną solidna szklanka pełna lodu i brunatnego płynu. — Twoje zdrowie, przyjacielu.
Alkohol bardzo piecze w ustach i od razu idzie mi w głowę, bo nic konkretnego jeszcze nie jadłem. Między sezonami odżywiam się okropnie i tylko młody wiek sprawia, że wciąż pozostaję w formie. Podnoszę wzrok i przez chwilę mam przed oczami dwóch Wanków... dwie krzywe, przebrzydłe mordy mojego najlepszego kumpla, którego kocham i nie znoszę.
Mocne... — chrypi z zadowoleniem, zamawiając drugą kolejkę.
Nie mam zamiaru go powstrzymywać, choć jak tak dalej pójdzie, to urżnę się konkretnie i wieczorem nie będę w stanie prowadzić. Procenty zaczynają krążyć w żyłach, więc uśmiecham się wesoło do niego i swojej szklanki. Piję. Muszę pamiętać o Brigitte... Tylko kim ona jest? Ja wszystko mogę, ale nic nie muszę! Jeśli będę chciał upić się z Wankiem i przespać resztę dnia oraz całą noc, to tak po prostu zrobię. Jestem wolnym człowiekiem — z nikim przecież ślubu nie brałem.
Jak tam twoja dziewuszka? — pyta, mrużąc oczy. Widocznie poszło mu nie tam, gdzie trzeba. Nigdy nie umiał pić jak człowiek.
Dobrze, a jak ma być? Dzisiaj zmienię ją na nowszy model — odpowiadam, wzruszając ramionami i wlewam sobie kolejną zawartość szklanki wprost do gardła.
Marszczy brwi, zdziwiony. Nie wiem o co mu chodzi. Już zdążył się upić, że gapi się jak jakiś debil? 
To kiedy się z nią spotkałeś? — pyta.
Wczoraj wieczorem, a później bzykałem ją całą noc, dopóki nie zaczęła jęczeć i wołać pomocy... — oświadczam z zadowoleniem, a barman prycha, więc prostuję się na stołku i rzucam mu spojrzenie spod zmarszczonych brwi. Wank wygląda na zdruzgotanego i teraz już zupełnie nie wiem co się z nim dzieje.
Nie wyglądała na łatwą — dziwi się. — Widocznie przy tobie naprawdę wszystkie głupieją i gubią majtki...
Dociera do mnie, że chyba się nie zrozumieliśmy, albo mój kumpel cierpi na zaniki pamięci... bardzo znaczne zaniki pamięci.
Przecież wiedziałeś, że ją stukam! Robiliśmy to już w jakąś minutę po pierwszym spotkaniu — przypominam, irytując się odrobinę. Nie lubię, gdy ma te swoje momenty zawieszenia.
Wali się w czoło otwartą dłonią, a plaskający odgłos jest głośny, co denerwuje barmana, bo odstawia wytarte szklanki zdecydowanie zbyt nerwowo. Chyba ma nas dość...
Ty mamuci bobku, nie chodziło mi o blondi, tylko o dziewuszkę, która się z nami wiozła do domu... a raczej do miejsca pracy! — tłumaczy i wtedy dopiero rozumiem. — Pytałem o Romy!
Nie, tylko nie ona! Po co ją wspomina, gdy jestem nawet odrobinę wstawiony? To mnie wkurza... Ona sprawia, że staję się niespokojny, choć przecież wcale jej nie znam! 
Skąd mam wiedzieć? — burzę się, prosząc o kolejnego drinka, którego natychmiast wychylam, wyrywając szklankę z ręki wkurzonego barmana. — To nie jest moja dziewuszka, więc oszczędź sobie takich określeń...
Unosi obie ręce w obronnym geście.
Spoko, myślałem, że ją znasz, skoro zaprosiłeś ją do swojego świętego auta — mówi pojednawczo. — Nie była to typowa piękność, w jakich gustujesz, ale miała w sobie coś takiego, że aż chciało się na nią patrzeć. Nie wiem, czy zauważyłeś...?
Nie! — ryczę od razu i temat zostaje zamknięty.
Milczymy ładne parę chwil i cisza zaczyna mi ciążyć, choć alkohol uderzający falami do głowy robi swoje, dopóki nie otrzeźwia mnie odgłos otwieranych drzwi. Nie obracam się, ale na twarzy Wanka widzę zainteresowanie, i to spore, więc mogę nawet nie zgadywać, że do środka weszła właśnie kobieta... 
Akurat są dwie — mruczy, nachylając się w moją stronę. Unoszę brwi. — Szału nie ma, ale pogadać zawsze można.
Potrząsam głową na znak sprzeciwu. Nie chcę poznawać panienek, rzygam tym już od jakiegoś czasu, no chyba że są niesamowite, jak Brigitte. Zostajemy na swoich miejscach, a nowo przybyłe zajmują dwa stołki nieopodal. Są do bólu przeciętne i chyba zmęczone. Nie okazuję zainteresowania, a minuty mijają. Wiem, że się na nas gapią — być może nawet kojarzą nasze twarze z telewizji. Wank kopie mnie w stopę, ale nie reaguję, trzeźwiejąc zdecydowanie zbyt szybko...
Postawisz mi drinka? — słyszę tuż nad prawym uchem, gdy gorący oddech jednej z tych dziewczyn łaskota moją skórę. Nie czuję nic, zupełnie nic.
A co, przewrócił ci się? — prycham ironicznie, obrzucając ją swoim najmniej zalotnym spojrzeniem.
Kątem oka widzę jak Wank przesuwa dłońmi po twarzy i wzdycha głośno. Mam to w dupie, bo jestem zły. Dziewczyna patrzy na mnie wielkimi oczami, a po chwili odwraca się na pięcie i wraca na swoje miejsce szepcząc wystarczająco głośno jedno słowo: — Dupek. 
Moje drugie imię...

***

Tępy ból pulsuje w moich skroniach, gdy przemierzam ulice miasta. Specjalnie opuściłem dach w samochodzie, żeby ostatnie opary wypitego alkoholu mogły całkowicie się ulotnić, bo wstyd byłoby się przyznać przed taką damą, że schlałem się jak świnia we wczesnych godzinach obiadowych.
Miasto tętni życiem — jasno oświetlone ulice pełne są młodych ludzi, w tym także dziewczyn, które na pewno chętnie dałyby się zaprosić do takiego auta na małą przejażdżkę, a później też i na niezobowiązujący seks. Nie wiem, czy powinno mnie to cieszyć, czy brzydzić. Chciałbym... chciałbym poznać kogoś, kto nie jest taki jak ja — znudzony zepsuciem własnym i reszty świata. Co jest złego w zdobywaniu, staraniu się o kogoś? To wszystko przychodzi mi zbyt łatwo! Nie mówię tego na głos i nie wie ani Wank, ani nawet Richard, ale przestało bawić mnie to całe zamieszanie wokół mojej osoby. Czasami mam ochotę po prostu zniknąć, bo czuję, że to wszystko nie ma sensu... Moje życie jest pasmem męki na treningach, nerwów w czasie konkursów i ostrego imprezowania w wolnym czasie. Czy tylko tyle mnie czeka? Zawsze tak już będzie? 
Otrząsam się z tych głupich, późnowieczornych rozmyślań, gdy muszę przyhamować na czerwonym świetle. Wtedy całkowicie już trzeźwieję i postanawiam wrócić do własnego ja, ignorując ten durnowaty głos w głowie, który krzyczy: Stać cię na więcej! Musisz się zmienić!
Chrzanię to! — mówię na głos, zaciskając dłonie mocno na kierownicy i ruszam z piskiem opon zostawiając za sobą swąd palonej gumy, zanim światło zmienia się na zielone.

***

Znów jestem tam, pod tym domem. Patrzę szeroko otwartymi oczami na odsuwaną właśnie bramę i nie mogę nawet spodziewać się tego, co wydarzy się w ciągu kilkunastu najbliższych minut. Nie przyznałbym się nikomu, w tym i  samemu sobie, że żołądek skręca mi się ze zdenerwowania, co nie jest zdecydowanie w moim stylu. Dlatego też powtarzam w myślach, że po prostu tam wejdę, wniosę ten cholernie wielki tort i będę sobą — oleję wszystko i wszystkich, a później zabiorę Brigitte na pożegnalne bzykanie, które uświetnię wiadomością o moim rychłym wyjeździe z kraju. Potrafię doskonale kłamać, gdy zajdzie taka potrzeba...
Bri trajkocze jak katarynka i tylko pamięć jej wspaniałych umiejętności łóżkowych powstrzymuje mnie przed ucieczką od tego gadania. Opowiada o swojej siostrze. Co mnie obchodzi jej siostra? Przecież nie przelecę jej z okazji osiemnastych urodzin, litości! Na taki prezent musiałaby sobie zasłużyć, nawet jeśli jest równie piękna jak jej starsza siostrzyczka.
Uniesiesz? — słyszę, gdy nachylam się do bagażnika, by wyciągnąć kupę ciasta biszkoptowego poskładaną w jakieś wymyślne okręgi.
Prostuję się natychmiast, prawie uderzając tyłem głowy w klapę. Głupi uśmiech niedowierzania wypływa na moją twarz, gdy patrzę na nią krzywo i trochę ze złością. Jak może pytać o coś takiego, skoro jestem facetem? Uniosę ją, więc z tortem też sobie poradzę, bo nie należy ona do drobnych kobietek. Też mi coś, pyta czy dam radę!
Nie było pytania... — tłumaczy, lekko zawstydzona. 
Kiwam głową na znak aprobaty i po raz drugi schylam się po tort. Napinam mięśnie i... kurwa, rzeczywiście jest ciężki! Nie daję tego po sobie poznać, ale sztangi na sali treningowej bywają lżejsze, niż ta masa niepotrzebnych kalorii.
Prowadź — mówię do niej, ponieważ stoi tylko i gapi się na mnie cielęcym wzrokiem. Nie mogę pokazać, że mój kręgosłup odwykł od takich obciążeń, bo zaniedbałem ćwiczenia.
Ostrożnie stawiam każdy krok i jakoś udaje mi się nie zrobić z siebie idioty. Docieramy już prawie do drzwi, gdy potykam się lekko na kamykach, którymi wysypany jest podjazd. Wstrzymuję oddech i łapię równowagę, a Bri piszczy cicho, zatrzymując się w miejscu. Rzucam jej karcące spojrzenie i nie wierzę, że tak szybko potrafi zmienić się z kocicy w prawdziwą panikarę. 
Całe szczęście, że dałeś radę go utrzymać! — mówi z ulgą, a ja ruszam do przodu, po czym dodaje szeptem: — Romy nie spodziewa się żadnego tortu...
Tylko schody ratują mnie przed upokarzającym upadkiem w sam środek lukrowanego ciasta, gdy potykam się po raz kolejny i padam na kolana tuż przed pierwszym schodkiem. Co ona powiedziała?! Jaka Romy? Romy jej siostra, czy Romy sprzątaczka? Jej siostra nazywa się tak jak sprzątaczka? Coś takiego, do jasnej cholery! Mam chyba stan przedzawałowy, bo moje serce zaczyna bić wszędzie, nawet w gardle. Co ja wyprawiam?
Jest cały? — piszczy Bri, podbiegając do mnie.
Tak — warczę i staję na nogi.
Udało mi się oprzeć tackę na jednym ze stopni i tort tylko zachwiał się nieznacznie, odpadło też kilka ozdób, ale doszedłem do wniosku, że to i tak nic takiego...
Co się z tobą dzieje, Andreas? — pyta, gdy znów podnoszę ciasto z niemym jękiem wysiłku. — Jesteś pijany?
Prycham i głową wskazuję jej, by otworzyła wreszcie te cholerne drzwi, zanim znów zrobię z siebie debila, bo się przesłyszałem. Musiałem się przecież przesłyszeć! W takich domach nie mieszkają zwykłe panienki ukrywające dziecko w klasztorze... 
Pomimo tego, że idę, to całe moje ciało wzbrania się przed przejściem przez próg. Tam jest gorąco i głośno, a dalej, w salonie, aż roi się od ludzi. Słyszę to jedynie, bo widok przesłania mi tort. 
Idz powoli i prosto, dopóki cię nie zatrzymam. Droga wolna.
Czuję się jak głupek, gdy tak kroczę sobie po cudzym salonie, wśród kompletnie nieznanych ludzi. Denerwuję się... Cholera jasna, ja się denerwuję! Ręce zaczynają mi się pocić i drżą. Chcę już odstawić ten tort i spadać gdzie pieprz rośnie. Ona nie powiedziała: Romy. Nie... Nie zobaczę jej tutaj. Posprzątała przed imprezą i wróciła do swojej córeczki, do klasztoru. Tam, gdzie jej miejsce... Odstawię gdzieś tort, a moim oczom ukaże się młodsza kopia Brigitte — piękna i równie wspaniała. 
Gdzie ta seksowna osiemnastka? Mam tu dla niej małe co nieco... Sto lat, sto lat, czy jak to leciało?! Brigitte, śpiewaj razem ze mną! — wołam, robiąc z siebie kompletne pośmiewisko, ale nerwy odbierają mi rozum.
Słyszę ich śmiechy, a czyjaś dłoń zatrzymuje mnie w miejscu. Ktoś coś zapala, chyba pstryknęła zapalniczka... Raz, a później kolejny. Oddycham płytko, ale jeszcze dość spokojnie. Męski głos każe mi postawić tort na stoliku i tak też robię, a w sekundę później dzieją się rzeczy, które dosłownie mnie oślepiają — trochę niezdarnie opuszczam ciasto na drewniany blat w momencie, gdy race umieszczone na czubku wybuchają, a między nimi i snopem wypuszczanych iskier widzę kompletnie zdziwioną, ale jakże znajomą twarz.
Romy. Romy sprzątaczka? Nie. Romy siostra Brigitte.
Dopiero teraz dostrzegam podobieństwo...

***

Andreasie, pozwól, że przedstawię ci moją ukochaną młodszą siostrę!
To jedno zdanie całkowicie mnie dobija... Tylko nie wiem czemu! Czym ja się przejmuję i dlaczego gapię się na brunetkę szeroko otwartymi oczami? Wygląda inaczej... Widzę ją dokładnie, a mój mózg rejestruje to, że pod sportowym dresem skrywała piękne ciało i gładką, bladą skórę. Jej twarz... Nie, nie mogę na nią patrzeć! Jej oczy są ciemnoniebieskie, ale jakby zimne... lodowate. Czy to tylko dla mnie z jej spojrzenia wieje chłodem? Jest zła, widzę to doskonale.
Romy, to Andreas.
Wiem, że moja dłoń jest wilgotna od potu, ale nie mam innego wyjścia — chwytam jej mniejszą i zimną, ściskając może nawet zbyt mocno. Nie panuję nad nerwami, choć próbuję udawać opanowanego. Race wciąż wystrzeliwują tysiące iskier, a ja nie mogę oderwać wzroku od jej twarzy, ani puścić jej wolno. Zupełnie bez powodu... Nie ma dla mnie Brigitte, nie ma innych ludzi. Wspomnienie dziewczyn, które znałem wcześniej blednie i ulatuje w niepamięć, ponieważ po raz pierwszy w życiu nie widzę w kobiecych oczach zainteresowania moją osobą. Te są smutne i zimne, choć niezaprzeczalnie jest w nich zdziwienie i coś jeszcze... nie mogę tego nazwać. 
Wyrywa rękę z mojego uścisku i spuszcza wzrok, gdy ktoś inny łapie mnie za ramię. Nie patrzę kto to, bo doskonale wiem — Brigitte, wciąż tu jest. Całuje mnie w policzek i pyta czy jej siostra jest słodka... Miałbym na nią milion innych określeń, ale nigdy nie byłoby to "słodka"... Blondynka wskazuje na jej zawstydzenie, ale ja tego nie widzę — ona się złości, a nie wstydzi! Czy Brigitte jest ślepa, czy tak mało zna własną siostrę, żeby te rumieńce zdobiące jej policzki uznać za objaw wstydu? 
Znów zostajemy sami w naszej małej przestrzeni wzajemnej obserwacji, bo Brigitte oddala się, by kroić tort. Tak sądzę. Stukają talerze, goście — których wcześniej słyszałem, ale wcale nie zauważyłem — zaczynają znów rozmawiać, a ja stoję tam i po prostu nie mogę oderwać wzroku od tej dziewczyny, choć przecież nie jest zupełnie w moim guście i sam nie wiem czego od niej chcę...
Moje ciało wzdryga się automatycznie, gdy ona się do mnie nachyla. Sposób, w jaki włosy muskają jej policzek i kącik pełnych ust sprawia, że robi mi się gorąco. Oddech mam ciężki jak po biegu, ale udaję, że wszystko jest ok.
Mogłeś przedstawić się wcześniej — słyszę i reaguję na jej głos inaczej, niżbym tego chciał. — Wiesz, na przykład, gdy podwiozłeś mnie pod dom. Nie...
 Zaciskam dłonie w pięści, bo ona nic nie rozumie! Po co miałem się przedstawiać, skoro mnie nie interesowała i nie miałem pojęcia, że zaledwie dzień wcześniej poznałem jej siostrę! Po co miałem to robić? Faceci się tak nie zachowują... Tylko, że teraz... Gdybym poznał ją dziś, w innych okolicznościach — to jej przedstawiłbym się jako pierwszy...
Nie wiedziałem! — syczę, a w myślach układam jakiś zgrabny powód, którym się wytłumaczę. Cholernie mnie do niej ciągnie i muszę to przyznać, gdy nachyla się jeszcze bliżej, a ja mogę poczuć zapach jej skóry. O czym miałem powiedzieć? No tak, nie przedstawiałem się z wiadomego powodu... — Nie miałem pojęcia. Myślałem, że tylko tu sprzątasz!
Wiem, że te słowa wypowiedziane pod wpływem jej bliskości były błędem już w sekundę później, gdy odsuwa się na odległość ramienia, a w jej oczach coś się zapada i jakby gaśnie, rozbłyskając na nowo w momencie, w którym wyprowadza cios tak mocny i trafny, że na chwilę widzę wokół gwiazdki.
Wszystko dzieje się tak szybko, że nie mam szans nawet zasłonić twarzy. To boli, ale gorszy jest element zaskoczenia i furia widoczna na jej twarzy, choć chwilę później wszystko — moje zdziwione westchnienie, szmer głosów ludzi i podniesiony głos Brigitte — tonie w okropnym wrzasku bólu, gdy Romy łapie się za nadgarstek, a z jej oczu tryskają łzy. 

***

 
Moje drogie dziewczęta!


Muszę Was przeprosić za to, że zwlekałam z udostępnieniem tego rozdziału, ale powód był, i to spory. Nie chcę się tu nad tym rozwodzić, bo na pewno Was to nie zainteresuje ;) Podchodziłam do końcówki rozdziału kilkanaście razy i opisanie ich spotkania oczami Wellingera sprawiło mi dużo kłopotów, ale zdołałam je pokonać. Zmieniłam odrobinkę koncepcję opowiadania, bo wpadłam na wspaniały pomysł skomplikowania fabuły jeszcze bardziej! Dziwię się, że wcześniej tego nie wymyśliłam... Myślę, że się Wam spodoba.
Chciałabym też zaznaczyć, że możecie tu traktować naszego bohatera jako odrobinę starszego, niż w rzeczywistości jest właściciel jego danych — mój Welli ma lat dwadzieścia jeden i będzie stawał się coraz większym skurwielem z rozdziału na rozdział ;) Zapomniałam o tym wspomnieć na samym początku, jak i o tym, że będą pojawiały się przekleństwa i czasem też sceny +18, choć nie jakieś znowu drastyczne. Czytacie na własną odpowiedzialność i z góry przepraszam, jeśli ktoś poczuje się urażony.
Mam nadzieję, że taki rozwój wypadków przypadnie Wam do gustu. Dziękuję za wszystkie opinie, pytania i ogólne zainteresowanie opowiadaniem, bo się tego nie spodziewałam. Przepraszam za błędy i pozdrawiam serdecznie! :*

czwartek, 7 sierpnia 2014

#5

 I dlatego, że przekroczyłeś domu mego progi,
 serca podwójnie bronić będę...

Romy
  ***

 
Chyba nie zamierzasz tego zjeść, prawda Romy? — Zimny, cienki głos przecina spokój poranka i wzdrygam się nieznacznie, bo nie miałam pojęcia, że jestem obserwowana.
Moja wyciągnięta ręka zamiera tuż nad stołem, gdy z niechęcią odrywam wzrok od czekoladowej babeczki, o której marzyłam przez ostatni kwadrans. Spojrzenie matki jest na pozór obojętne, tak samo ton głosu, ale wiem, że w tych słowach kryło się ostrzeżenie. Cofam więc lekko drżącą dłoń i sięgam po mrożony kieliszek z wodą mineralną, chwilowo ochładzając spłonioną nagłym wstydem twarz. Nikt nie zwrócił na to uwagi, choć nie jesteśmy w jadalni same — obok mnie siedzi Brigitte, wyprostowana i idealna pod każdym względem, mimo tego, że dopiero niedawno wstała z łóżka. Z godnością popija chłodny sok pomarańczowy, od którego zawsze zaczyna swój dzień. Łapie moje spojrzenie i uśmiecha się uprzejmie, trochę zdziwiona, jakbym wyrwała ją właśnie z głębokiego zamyślenia. Wygląda na rozkojarzoną i ciekawi mnie dlaczego tak jest. Odwzajemniam uśmiech i odwracam wzrok. Ojciec czyta gazetę i nawet, gdyby słyszał wcześniejsze słowa matki, to nie mam prawa liczyć, że zareaguje. On po prostu woli się nie wtrącać... Bywa w domu niezwykle rzadko i dziś właśnie jest jeden z tych nielicznych dni, gdy jesteśmy wszyscy razem. Czuję, że coś wisi w powietrzu — jak zwykle przy okazji rodzinnego spotkania.
Podasz mi chleb, Romy? — pyta Christina, obecna żona mojego ojca, wskazując na koszyk pełen świeżego, razowego pieczywa. Robię to bez wahania, ponieważ ją lubię i dlatego, że jest w zaawansowanej ciąży. Mruga do mnie okiem i wiem, że mi współczuje. Muffina nadal leży na talerzu, nietknięta, i tak już zostanie, bo w naszym domu nie jada się słodyczy bez konkretnej okazji. Ciastko zostało postawione na środku stołu, by ćwiczyć moją samokontrolę, która — jak widać — wciąż nie jest wystarczająco silna.
— Od kiedy to znów jadasz chleb? — cedzi moja matka, nie kryjąc ironii w głosie. Celuje oczywiście w restrykcyjną dietę Christiny, której ta wcześniej musiała przestrzegać, bo z natury nie jest najszczuplejszą kobietą.
— Jadam chleb dokładnie od tego momentu, w którym zapłodnił mnie twój były mąż, bo mogę — pada spokojna odpowiedź i muszę wbić wzrok w swój pusty talerz, bo wielka potrzeba głośnego śmiechu wzbiera we mnie potężną falą, trudną do zatrzymania.
Czuję, że noga Brigitte drga nerwowo, podobnie jak kącik moich ust. Ojciec chrząka znacząco, ale po raz kolejny nie reaguje. Christina podniosła z godnością rzuconą jej rękawicę i w spokoju zajada się chlebem, a chrupiąca skórka pęka w jej ustach, jakby składając rywalce wyzwanie. Opanowałam się na tyle, że mogę już spokojnie spojrzeć przed siebie — moja matka, Andrea, wygląda na niewzruszoną, choć jej oczy prawie iskrzą i gdyby mogła zabijać wzrokiem, to Christina już dawno leżałaby pod stołem.
Przewracam oczami dyskretnie i zaczynam obmyślać powód, dla którego mogłabym się wymknąć. Brak treningu sprawia, że czuję się poddenerwowana, choć nic nie mogę poradzić na to, że Eryk właśnie dziś postanowił dać mi wolne. Jest jeszcze jeden powód, przez który mam sensacje żołądkowe na samą tylko myśl — chłopak z czerwonego auta... Co teraz robi? Gdzie mieszka? Dokąd się udał, gdy zniknęłam za bramą i straciłam go z oczu? To mnie dołuje i postanawiam stłumić w sobie tą dziwną tęsknotę, a raczej chęć, by go odnaleźć i poznać bliżej. Było w nim coś takiego, co działało na mnie jak światło na ćmy — dosłownie ciągnęło z całych sił. Okazał mi zainteresowanie, a to wystarczyło, bym zaczęła o nim marzyć. Takiej jak ja nie potrzeba dużo... Boli mnie to, że już nigdy go nie zobaczę.
Przytomnieję tak nagle, że prawie spadam z krzesła. Spoglądam w dół, by przeczekać zawrót głowy i mrugam bardzo szybko. Mam dość, nawet tego papierowego jedzenia. Wiem, że matka tylko czeka, by zacząć wykład na temat zdrowego odżywiania i naszej kompletnej niewiedzy, a nawet ignorancji. Jeśli tak się stanie, ja zwymiotuję na stół.
Nigdy nie traktowałam tej sytuacji jako dziwnej — to, że mieszkam pod jednym dachem z ojcem-playboyem, jego ciężarną partnerką i wiecznie pijaną matką, wydaje mi się całkiem normalne, bo zdążyłam już do tego przywyknąć. Jak to mówią — kto bogatemu zabroni? Gdybym potrafiła ich kochać, to może zależałoby mi na normalnych układach we własnym domu... Gdybym w ogóle potrafiła kochać.
Nie mamy dla siebie ciepłych uczuć, nawet ja i Bri. Nie nauczono nas tego, co w innych rodzinach jest świętością — umiejętności rozmawiania ze sobą i dzielenia się radością lub problemami. Gdy na nią patrzę, widzę jedynie podobiznę moich rysów twarzy, obleczoną w piękniejszą skórę i przyozdobioną lepszymi włosami. Czuję jakaś więź, ale być może jest to jedynie przyzwyczajenie? Nie kocham mojej siostry, choć chciałabym, bo wiem, że jest dobra i na to zasługuje. Szanuję ją, ale nic więcej. Wygląda na zadowoloną z życia i radosną — zastanawiam się, czy powodem tego jest sukces na lodzie, czy może koleś, z którym wyszła zeszłego wieczora. Przyjechał po nią zaraz po zmroku i mignęła mi jedynie przed oczami, otoczona aurą tajemniczości i drogich perfum. Nie doczekałam jej powrotu, zasypiając tuż przed drugą w nocy. Musieli dobrze się razem bawić...
— Pójdę już — stwierdzam, ukrywając to, jak bardzo trzęsą mi się dłonie, gdy odkładam serwetkę na stół. — Było pyszne, dziękuję.
Uciekam, zanim ktoś zdołałby mnie powstrzymać. Panuje tu taka niepisana reguła, że pierwszy od stołu wstaje ojciec, a ja właśnie po raz kolejny ją złamałam. Wiem, co nadchodzi. Czuję to nawet w koniuszkach palców u stóp. Pulsuję cała, bo moje serce wybija niezdrowy rytm dyktowany nieuzasadnionym strachem. Dłonie wilgotnieją, wzrok się wyostrza, oddech spłyca. Panika. Otwieram drzwi swojego pokoju i natychmiast zatrzaskuję je na siedem spustów. Muszę być sama, muszę się ukryć! Kątem oka widzę ciemne plamy pełzające po ścianach, ale gdy tam patrzę, one znikają, by pojawiać się znów i znów. To błędne koło — tłumaczę sobie. — Nic tam nie ma, one nie istnieją.
Czuję się jak zwierzę w małej, ciasnej klatce...
Tabletki trzymam w szafce przy łóżku i wiem, że tam właśnie je znajdę — całą szufladę kolorowych pastylek, które swoją niewinną postacią przypominają owocowe gumy do żucia, ale nimi nie są. Biorę dwie i szybko połykam. Jedna z nich staje mi w gardle, bo jestem bardzo spięta. Krztuszę się, palcami obejmując gardło. Przełykam kilka razy i jest po wszystkim, a to nie pierwszy już raz, gdy duszę się z własnej winy. Nienawidzę tego! Muszę się położyć, albo nie — lepiej stać, gdybym musiała uciekać. Tylko przed czym tym razem? Coś mi się stanie, wiem to doskonale... Ciekawe, czy ktoś będzie po mnie płakał? 
Siadam na łóżku, a moje stopy podrygują nerwowo, kolana mi skaczą. Nie panuję już nad tym, atak jest wyjątkowo silny. Czuję jak mięśnie zaciskają się pod skórą i brzydzę się tym. Skurcz wykręca mi palce u lewej nogi i tracę równowagę, chwytając ściśnięte miejsce. Puść! Puść, no! Proszę... puść! Zęby zaciskam tak mocno, że to aż boli, a w oczach stają mi znienawidzone łzy. Jestem słaba, taka słaba.
Oddychaj... Oddychaj... Musisz oddychać...
Leżę na podłodze z nogą podkurczoną przy brzuchu i wyję niemo, zalewając się łzami. Bez powodu. Gdybym tylko wyobraziła sobie, że moje mięśnie to galaretka i właśnie się rozpływają... o, tak... Skupiam się ostatkiem sił i woli, a po chwili skurcz ustępuje. Czuję jedynie lekkie mrowienie w stopie i mogę się wyprostować, a chwilę później wstaję. Niepokój jednak wciąż jest wokół mnie, we mnie i cały mnie pochłania. Muszę to rozchodzić — spaceruję więc, licząc kroki. Tabletki zaczynają działać, bo robię się senna. Tym razem dostałam mocniejsze i odnotowuję sobie w biegnących szaleńczo myślach, by podziękować lekarzowi przy następnej wizycie za ten mały objaw litości.
Doskonale czuję, w którym momencie atak mnie opuszcza — z sekundy na sekundę robię się bardzo słaba i coś, jakby ciepła woda, spływa mi po kręgosłupie, od głowy, aż po same lędźwie. Wzdrygam się na to uczucie i wracam do normalnej świadomości. Moje dłonie są blade, poznaczone niebieskimi żyłami i omdlewające, a nogi drżą jak wymarzona wcześniej galaretka. Chyba nawet nie mam w nich kości. Jestem zlana zimnym potem i wykończona do granic. Wlokę się na łóżko i padam na nie na wznak, prawie natychmiast zasypiając. Kolejny raz na mojej długiej liście... Kolejny raz, gdy przetrwałam i nie poddałam się, całkiem sama...
Nie jestem wariatką. 
Jestem tylko bardzo samotna w pojedynku z własną głową.

***

Wieczorem każą mi się ubrać w sukienkę. Jest biała, słodka i... zupełnie mi się nie podoba. Patrzę otumaniona na stojącą przede mną matkę, która właśnie obudziła mnie głośnym łomotaniem do drzwi i wyrwała z łóżka. Za oknem wciąż świeci słońce, ale wiem, że jest późno, bo boli mnie głowa, a to znak, że przespałam cały dzień.
— Wykąp się i doprowadź do normalnego stanu, a później włóż to — mówi, podając mi małą, białą kieckę, gładką i zimną w dotyku. Na odchodnym odwraca się jeszcze i dodaje: — Makijaż też byłby całkiem na miejscu, bo na własnym przyjęciu urodzinowym wypada przynajmniej znośnie się prezentować.
Czyli nie zapomnieli... Rzucam ten kawałek pięknego materiału na łóżko i krążę nerwowo po pokoju. Moje urodziny, osiemnaste. To dlatego Brigitte tak nagle wróciła! Byłam przekonana, że nikt nie będzie o tym pamiętał, a jednak. Coś dziwnego, jakaś ekscytacja, kiełkuje w moim brzuchu. Przyjęcie! Moje własne! To prawie tak, jakbym znów była dzieckiem i na ten jeden dzień w roku mogła nim być. Tak bywało w przeszłości — na czas urodzin wszyscy byli dla mnie mili, a matka odpuszczała mi trening i nie krzyczała. Tak, jak dziś.
Rozbieram się powoli przed białym, wielkim lustrem i obserwuję krytycznym okiem każdy skrawek skóry, każdą wklęsłość i wypukłość mojego ciała. Dotykam ich palcami, są przyjemne w dotyku i to napełnia mnie dziwną euforią, ale natychmiast przywołuję się do porządku.
— Jesteś brzydka — głos wychodzi z mojego gardła, a lustrzane odbicie wysokiej brunetki porusza różowymi ustami, które wykrzywiają się z pogardą. Podnoszę rękę, celuje we mnie wskazujący palec, dokładnie między piersiami. — Powinnaś się wstydzić!
Jestem zupełnie naga i płaczę. Bardzo długo płaczę, a gdy wreszcie za oknem zapada zmierzch i okrywa drżące ciało chłodnym cieniem, odrywam wzrok od własnego znienawidzonego odbicia i udaję się do łazienki. Nalewam do wanny wrzątku, który wściekle paruje i stoję nad nią, zastanawiając się, czy ulżyłabym sobie, gdybym właśnie teraz zanurzyła się w wodzie. Oczami wyobraźni widzę czerwoną, poparzoną skórę i przez chwile wydaje mi się, że to byłoby jak ukojenie — sprawić sobie taki właśnie ból. Wkładam tam prawą rękę, tylko na chwilę i wrażenie jest porażające! Natychmiast oblewam palce zimną wodą i zaciskam zęby. Boli! Naprawdę boli! Pod skórą odzywa się tępe pulsowanie i mam wrażenie, że moja dłoń zaraz wybuchnie. Co też przyszło mi do głowy wcześniej, gdy rozważałam wejście do środka? 
Gdy ochładzam ukrop wystarczającą ilością zimnej wody, mogę wreszcie zanurzyć się w pianie aż po samą brodę. Próbuję się zrelaksować i nie dopuszczać do siebie głupich myśli, typu utopienie się i co by było, gdyby matka znalazła mnie nieżywą w wannie. To okropne i czasami boję się sama siebie. Trwam tak przez jakiś czas, zawieszona między snem a jawą, później wycieram się szybko i myję zęby, po wszystkim zaś uciekam z zaparowanej łazienki i usiłuję się streszczać.
Potrafię się malować, i to całkiem dobrze, więc makijaż to pestka, nawet zakrycie podkładem blednącego siniaka pod okiem. Moje wytuszowane rzęsy są długie i bardzo ciemne, a przez to oczy wydają się jeszcze większe, niż są w rzeczywistości. Łuki brwi mam wyraźne, dlatego nie muszę ich dorysowywać, tak jak Brigitte. Jasne odrosty na głowie zaczynają być widoczne, ale ciemny brąz wciąż dominuje i wiem, że zafarbuję je na ten kolor po raz kolejny, a potem znów i znów, byleby tylko odciąć się od wyglądu z dzieciństwa...
Najwięcej czasu zajmuje mi decyzja o ubraniu białej sukienki. To jedna z tych, co przypominają kostium baletnicy i pasują jedynie na wysokie, szczupłe dziewczyny — takie jak ja w tym momencie. Co z tego, że taka właśnie jestem, skoro nie czuję się sobą? Nie czuję się dobrze... Dotykam wąskiej talii i płaskiego brzucha, a widzę dziecięcy tłuszczyk. Przesuwam palcami po policzkach i wiem, że są okrągłe, wciąż pucułowate. To mnie dobija... Nie jestem też płaska jak modelki, a moje biodra wydają się szerokie, choć zależy jakby na to patrzeć. Chyba zwariuję! No i ten biały kolor... Jestem niemal pewna, że matka wybrała taką specjalnie — nosiłam podobną na treningi, gdy byłam mała i ta biel wspaniale zlewała się z kolorem lodowiska, szczególnie zaś, gdy na nim leżałam po niezliczonych upadkach...
Zaciskam zęby i wciągam ją przez głowę. Jest ciasna, i taka ma być. Cierp, ale wciśnij się w rozmiar zero! Ciekawe jak, przy takim wzroście? To tylko niewiele ponad metr siedemdziesiąt, a czuję się jak olbrzymka, choć Bri jest jeszcze wyższa i to akceptuje. Walczę z materiałem, usiłując nie dotykać twarzy, bo podkład nie wybacza takich błędów, szczególnie w zetknięciu z białym materiałem.
Patrzę w lustro, teraz już kompletnie ubrana. Rozpuszczam nieco wilgotne włosy i przeczesuję je palcami, nieświadomie zagryzając wargę. Mogę tam zejść, nie wstydząc się swojego wyglądu. Mogę to zrobić! Moje uda są szczupłe, nawet w tej sukience. Skóra na kolanach już nie skrywa wałków tłuszczu, jest dobrze naciągnięta. Sprawdzam to, i tak właśnie jest. Obojczyki są widoczne i wystają. Muszę sprawdzić podbródek... Wszystko jest tak jak powinno. Jestem normalna!
Po schodach schodzę powoli, uspokajając bijące bardzo mocno serce. Nie, to nie atak. To tylko stres. Słyszę głośne rozmowy, śmiechy i odgłosy szkła obijającego się o siebie. Pokonuję kolejne stopnie w dół, wychodząc z ciemności do światła — widzę je niżej i stopniowo ciepły blask otula mnie całą, gdy pozostaje mi już tylko ostatnia prosta. Salon jest pełen ludzi i jedno spojrzenie pozwala mi stwierdzić, że większość z nich dobrze znam. Wszyscy są ekscentryczni, zblazowani i udają zadowolonych ze spotkania, choć to przecież tylko kolejna okazja do upicia się drogą wódką i szampanem, dzień jak co dzień. 
Stąpam ostrożnie i jestem już na dole, gdy zauważa mnie mój ojciec. Kiwa głową, bym podeszła, więc tak właśnie robię. Onieśmielenie zabiera mi dech. Jest ktoś nowy... 
— Nasza jubilatka — zapowiada mnie i podnoszę wzrok, przygarnięta jego muskularnym ramieniem. — Gorąca osiemnastka.
Śmieje się rubasznie, więc coś już wypił. Obok nieodmiennie stacjonuje jego satelita, Christina. Wyglądają pięknie, o wiele młodziej, niż powinni, bo oboje są już grubo po czterdziestce. Towarzyszą im ludzie, których nie znam i wcale nie chcę poznać, ale nie mam innego wyjścia. Ojciec puszcza mnie, gdy jest już po wszystkim i mogę przejść dalej. To jego partnerzy biznesowi, Austriacy. Mają syna w moim wieku i wyrazili chęć, bym przy następnej okazji go poznała. No, chyba nie...
— Napij się, bo wyglądasz jak przerażona gęś. — Matka chwyta mnie pod łokieć i wciska do ręki kieliszek szampana. Sama pachnie jedynie perfumami, co niezmiernie mnie dziwi, bo zazwyczaj o tej porze jest już przynajmniej po jednej lampce wina. Czyżby abstynencja? 
Patrzę na nią, gdy piję. Jest piękna i żadne pokłady nienawiści, które w sobie kryję, nie mogą temu zaprzeczyć. Ma regularne rysy twarzy, mały nos i skórę gładszą, niż moja. Jej oczy są przenikliwe i zimne, ale mężczyznom mogą się podobać. Oczy kota. 
— Alkohol jest bardziej kaloryczny, niż to ciastko, którego mi dziś zabroniłaś — mamroczę cicho pod nosem, maczając usta w gazowanym płynie. Bąbelki pękają pękają tuż przy mojej twarzy.
— Zamilcz — słyszę i zimne palce wciskają się w moją wrażliwą skórę w zagłębieniu łokcia. Mrużę oczy, pijąc posłusznie.
Kręci mi się w głowie, ale tylko trochę. Kieliszek odstawiłam już dawno, a teraz kręcę się po salonie, od gościa do gościa i rozmawiam z każdym z osobna, wdzięcząc się jak idotka. Czegoś mi brakuje, ale nie wiem dokładnie czego. Kogoś jeszcze nie widziałam, a powinien tu być. Skupiam myśli, opierając się o ścianę. Brigitte!
— Gdzie jest Bri? — pytam Christiny, bo tylko ona jest trzeźwa w tym towarzystwie. — Nigdzie nie mogę jej znaleźć.
Nachyla się blisko, widząc mój niepokój. Ciepłą dłonią obejmuje mój nadgarstek i to jest to, do czego nie jestem przyzwyczajona — delikatność. Przez chwilę czuję w sercu impuls jakiegoś dobrego uczucia, ale szybko znika.
— Przyjedzie z tortem i niespodzianką — mówi na tyle głośno, bym mogła ją usłyszeć. Żadnego krzyku, żadnej ironii. — Lada chwila tu będzie.
Unoszę brwi, przetrawiając tą informację. Pojechała po tort? Dziwę się, że miała na to ochotę, skoro do naszej dyspozycji jest kucharz, który przecież gotuje nam obiady. To jego rola. Moja siostra zrobi to dla mnie?
Słyszę jakieś zamieszanie w holu, a po chwili widzę już jej jasną głowę, gdy idąc, góruje nad większością ludzi — musi mieć na nogach niebotycznie wysokie obcasy, i tak właśnie jest. Oglądam to wszystko jak na zwolnionym filmie, bo po atakach zawsze jestem lekko otumaniona, a w dodatku wpłynął na mnie wypity szampan. Jej mina mnie martwi — niby się uśmiecha, a jednak w jej oczach czai się coś dziwnego... Niepokój? Złość?
Znajomi podziwiają ją i jej perfekcję, gdy podchodzi bliżej i bierze mnie w ramiona. Jestem sztywna i czuję się głupio, ale odwzajemniam uścisk. Rzeczywiście jest wysoka w tych butach! Ja też powinnam założyć szpilki... — myślę, ale w tym momencie moją uwagę odwraca gigantyczny tort, który... idzie na długich, niewątpliwie męskich nogach. Puszczam siostrę, by lepiej się przyjrzeć temu zjawisku. Czyli to prawda — ona ma jakiegoś faceta. To nie może być nikt inny, skoro wszyscy zainteresowani są właśnie tutaj. Zaraz go poznam, faceta mojej siostry. To pierwszy, którego zaprosiła do domu, a jest już w takim wieku, że to może być coś poważnego...
Ludzie zaczynają się śmiać i gwizdać, a mnie nagle wpada do głowy Eryk, choć nadzieja natychmiast pryska, gdy zza tortu słyszę wreszcie głos niosącego. To nie jest mój trener, którego tak chciałabym zobaczyć. Wzdrygam się i niewyraźny uśmiech znika z mojej twarzy, bo coś jest nie tak, choć jeszcze nie wiem co...
— Gdzie ta seksowna osiemnastka? Mam tu dla niej małe co nieco... Sto lat, sto lat, czy jak to leciało?! Brigitte, śpiewaj razem ze mną!
Tort ląduje na przysuniętym przez ojca stoliku, wszyscy wstrzymują oddechy w radosnym oczekiwaniu na moją reakcję, gdy niepostrzeżenie wystrzeliwują kolorowe race wciśnięte w ciasto, a pomiędzy nimi ukazuje mi szeroko uśmiechnięta twarz blondyna, którego miałam już nigdy nie spotkać. Moje serce zamiera, a jego oczy otwierają się szeroko. Bardzo szeroko...
— Andreasie, pozwól, że przedstawię ci moją ukochaną młodszą siostrę! — szczebiota Brigitte, na powrót mnie obejmując. Ciągnie mnie w jego stronę, a ja całkowicie nieświadomie zapieram się nogami o podłogę. — Romy, to Andreas. 
Wyciąga rękę i nie spuszcza ze mnie wzroku. Jego źrenice są wielkie i czarne jak noc, widzę w nich swoje przerażone odbicie. Race wciąż wystrzeliwują tysiące małych iskierek, całkiem podobnych do tych, które przechodzą moją skórę, gdy podaję mu dłoń. Drgnął, poczułam to doskonale! Skacze mu kącik ust, a mięsień w szczęce porusza się pod skórą. To takie... pociągające. Moje wnętrzności zaciskają się w skurczu, ale jakże innym, niż te, do których się przyzwyczaiłam. Ten jest długi, intensywnie przyjemny. Nasze dłonie pocą się w uścisku zbyt silnym, by był on tylko zwykłym przywitaniem... Co on tu robi?! Dlaczego znów stoi i patrzy? Patrzy, jakby rzeczywiście wisiała nad nami jakaś odległa katastrofa...
Pierwsza przerywam kontakt i spoglądam na tort, który przestał migotać, gdy zgasły race. Wtedy to do mnie dociera — to jest właśnie facet mojej siostry. O, ironio... Za jakie grzechy? Podnoszę wzrok i oddech znów zamiera mi w gardle... Jej wypielęgnowana dłoń na jego ramieniu świadczy więcej, niż tysiąc słów.
— Słodka jest, prawda? — chichota Brigitte, składając na jego policzku szybki pocałunek, a on wciąż nie odrywa ode mnie wzroku, jakby zatrzymał mu się czas. — Moja mała siostrzyczka, taka zawstydzona.
Odchodzi i słyszę, że wytrzasnęła skądś nóż. Będzie kroiła mój tort, a ja wciąż gapię się na jej nowego chłopaka. Stukają talerze, nikt niczego nie zauważył. Wszyscy rozmawiają normalnie, jakby obeszło ich to trzęsienie ziemi, które wstrząsnęło przed chwilą moją osobą.
— Mogłeś przedstawić się wcześniej — mówię w nagłym przypływie odwagi. — Wiesz, na przykład, gdy podwiozłeś mnie pod dom. Nie...
— Nie wiedziałem! — przerywa mi z naciskiem, marszcząc czoło. Nieświadomie przysuwam się bliżej, a ściśnięte na plecach dłonie drżą mi jak jeszcze nigdy dotąd, podczas gdy on wypowiada słowa, których sens dociera do mnie dopiero po chwili i dosłownie torpeduje mój mózg. — Nie miałem pojęcia. Myślałem, że tylko tu sprzątasz!
Nie wiem jakie nieznane siły kierują mną później — może jest to urażona, kobieca duma, skutek uboczny szampana wypitego po tabletkach lub wina szalejących hormonów — gdy bezwiednie zaciskam dłoń w pięść i z całych sił walę go w szczękę, idealnym sierpowym, na oczach rodziców, wszystkich gości no i... Brigitte. 
Moje urodziny. Osiemnaste...

***

Witajcie w kolejnym odcinku mojej telenoweli!

Podzieliłam ten rozdział na dwie części, bo wyszedł zbyt długi, a ja lubię kończyć w takich momentach. Mam nadzieję, że taki rozwój sytuacji przypadnie Wam do gustu, ponieważ ja jestem zadowolona. Kolejny part będzie z perspektywy Andiego i dowiecie się, dlaczego Brigitte wydawała się wkurzona oraz jak rozwinęła się ich relacja w ciągu tej doby. Na drugą część z punktu widzenia naszej Romy trzeba będzie poczekać, ale warto, bo przy urodzinowym stole jeszcze wiele się wydarzy :)

Dziękuję pięknie tym, które czytają i komentują, samym czytającym również. Liczba głosów w ankiecie napawa mnie optymizmem i cieszę się, że tak dużo osób czyta. Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć Wam wszystkim miłego weekendu (z letnimi skokami w tle) i zaprosić w następnym tygodniu na kolejny rozdział. Pozdrawiam cieplutko!

Do napisania!



piątek, 1 sierpnia 2014

#4

   
Proszę cię...
 Weź mnie za ręce i pomóż mi wstać.
Mam złamane serce.


 Andreas
          ***

Zostaję na zewnątrz, dopóki nie zaczynają mnie wołać. Zgrzytam zębami i wracam tam, choć najchętniej rzuciłbym się do ucieczki i odjechał bez kolegów w siną dal. Wszyscy patrzą na mnie, jak na wariata. To miejsce jest takie dziwne i trochę przerażające, a nawet bardzo... Do tego ta dziewczyna z dzieckiem.
Musiałem odebrać — stwierdzam, wzruszając ramionami w obronnym geście. Richard robi wielkie oczy i ledwo widocznie potrząsa głową, niezadowolony. Palant. Zachowuje się, jakbyśmy byli w przedszkolu i gdyby mógł, to zapewne naskarżyłby na mnie nauczycielce, a w tym wypadku którejś z... zakonnic.
Czas mija szybko i zanim mam okazję znów się zirytować, jesteśmy już wolni. Wychodzę jako pierwszy, trochę nieuprzejmie, bo bez większego pożegnania. Może chcieli mi podziękować, czy coś... Szczerze? Mam to gdzieś. Chcę jak najprędzej oddzwonić do Brigitte i nakłonić ją, by z okazji tego, że wróciła do kraju, jeszcze tego wieczora rozłożyła dla mnie swoje cudne nogi. O, tak. Tego mi właśnie potrzeba. Pędzę do samochodu nieźle nakręcony i natychmiast wskakuję za kierownicę, odpalając silnik. Po kilku minutach dołącza do mnie Richard, chyba równie wstrząśnięty pobytem w klasztorze.
Czekamy już tylko na Wanka, który najwidoczniej wciąż nie może zostawić tych dzieci w spokoju — nie dziwi mnie to, bo w jego wieku instynkt ojca musi być już bardzo silny, choć nie jestem do końca pewien czy takie określenie w ogóle istnieje. W końcu się zjawia, obładowany plastikowymi opakowaniami.
Ciasto domowej... to znaczy... klasztornej roboty! — drze się zaraz od wyjścia, jakby odkrył coś wyjątkowo ważnego, a ja tylko przewracam oczami, bo wiem, że i tak się tym ciastem nie podzieli. Wyświetlacz w moim telefonie nie gaśnie i dociera do mnie, że blondynka musi być naprawdę zniecierpliwiona. Albo zdesperowana... Wcale mi to nie przeszkadza, a wręcz niemożliwe cieszy.
Ładuj tyłek, gamoniu, bo się śpieszę!
Potrząsa głową i wystawia mi język, jakby miał siedem lat, a nie o dwadzieścia więcej, ale wsiada posłusznie, a ja pobudzam silnik do życia. Z wielkim uwielbieniem wsłuchuję się w ten cichy pomruk, gdy powoli wycofuję z podjazdu i wyjeżdżam na główną ulicę. Przejeżdżamy jakieś kilkadziesiąt metrów, może trochę więcej, a w tym czasie Wankowi udaje się wpakować do ust wielki kawał ciasta, którego początkowo nie może pogryźć i śmieję się głośno z jego dziecinności, gdy jakaś nieznana siła po raz kolejny każe mi spojrzeć w bok, tym razem na chodnik po mojej prawej stronie. Patrzę i własnym oczom nie wierzę — to ona, panna ze śliwką! Idzie sobie sama, już bez dziecka. Dźwiga ciężką torbę, identyczną jak moja treningowa i choć wokół panuje słoneczna pogoda, to ja wyobrażam ją sobie w strugach deszczu i pod parasolem, smutną i wyczerpaną. Wzdrygam się w reakcji na dziwne uczucie chłodu, które mnie ogarnia.
Dlaczego zwalniamy? — pyta Richard, czym zwraca mi uwagę na to, że całkiem nieświadomie zdjąłem stopę z gazu. W jego głosie pobrzmiewa ton wyrzutu. Myślałby kto, że lubi szybką jazdę!
Nie panuję nad sobą. Dociskam gaz, a później znów go zwalniam. Opanowało mnie niezdecydowanie, choć nie wiem dokładnie co chciałbym zrobić. Dlaczego chcę się zatrzymać?
Znam ją. — Słowa same opuszczają moje usta, zanim mam możliwość się nad nimi zastanowić. Podnoszę głos i krzyczę: — Ej! Wskakuj!
Wiem, że zachowuję się co najmniej dziwnie, bo takie nagabywanie panienek na ulicy nie jest w moim stylu, ale nie mogę poradzić zupełnie nic na to uczucie, które mnie opanowało. Ona musi wsiąść! Niestety, nie odwraca się, słysząc moje wołanie. Wiem, że mnie słyszała. Jadę powoli, tuż przy chodniku i nie spuszczam z niej wzroku.
Możesz mi powiedzieć jaka nieznana forma głupoty osiadła ci na mózgu? — pyta Wank. — Dlaczego zaczepiasz obcą laskę na ulicy? To nawet nie są nasze rejony, a ona nie jest żywym klonem lalki Barbie, więc skąd możesz ją znać?
Słyszę go doskonale, ale nie odpowiadam. Uderza mnie w tył głowy  i muszę zacisnąć zęby, żeby mu nie oddać.Wellinger, co ty wyczyniasz?
Wciąż go ignoruję, tak samo jak tamta dziewczyna ignoruje mnie i już wzbiera we mnie złość, mam zamiar odjechać, ale wtedy to się dzieje — za naszymi plecami rozlega się ogłuszający ryk klaksonu, a sekundę później wyprzedza nas jakaś kosztowna bryka i dziewczyna odwraca się, patrząc prosto na mnie. Dziwnie mnie to cieszy, a równocześnie niepokoi. Odniosłem triumf, bo posłuchała, ale co teraz? Żółte cacko zostawia nas daleko w tyle, a za moim uchem Wank pomstuje na kierowcę i wymachuje rękami — zawsze pierwszy do rozróby.
Dziewczyna wygląda na zdezorientowaną i jakby czymś poruszoną. Gapimy się na siebie, a czas stanął w miejscu już chwilę wcześniej i nie ma zamiaru ruszyć. Czego ja od niej chcę? Łapię się na tym, że nie mam pojęcia. Czy mnie zainteresowała? Nie! Niby czym? Chyba nie tą obitą twarzą. Jestem tylko ciekaw... ale nie wiem czego.
Ty ją tak urządziłeś? — pyta Wank, więc pewnie myśli, że poznałem ją wcześniej i miałem z nią jakieś bliższe kontakty. — Naczytałeś się tych babskich książek o kajdankach i pejczach? Nic dziwnego, że nie chce wsiąść.
 Obserwuję ją, gdy powoli schodzi z chodnika i zauważam, że jest roztrzęsiona. Dziwne. Nikt jej nigdy nie podwoził? Może się mnie boi? Patrzy wzrokiem zbitego szczeniaka, jakbym coś jej zrobił. Tak, dokładnie widzę ten wyrzut w jej dużych oczach, a później zrywa kontakt wzrokowy, by otworzyć sobie drzwi. Musi siedzieć obok Wanka, czego szczerze jej współczuję. 
Siemano — zwraca się do niej jak jakiś kretyn, tym swoim irytującym głosem i we wstecznym lusterku widzę, że przygląda się jej z prawdziwym zainteresowaniem. 
Ona jedynie uśmiecha się nieśmiało i zakłada krótkie włosy za ucho, lecz te natychmiast wracają na swoje miejsce, gdy tylko przyśpieszam i włączam się do ruchu. Trzyma palce przy czole i wtedy nasze spojrzenia się krzyżują, tylko na sekundę. Samochód podskakuje na nierówności — to próg zwalniający, którego nie zauważyłem. Przejechaliśmy właśnie obok szkoły podstawowej. Richard parska śmiechem, po raz pierwszy od dłuższego czasu dając znak życia. Odchrząkuję, bo robi mi się głupio. Ciekawe co sobie pomyślała? Pewnie, że jestem gównianym kierowcą! W dodatku zrobiłem z siebie idiotę, a oni mi tego nie zapomną.
Wciągam ciepłe powietrze do płuc, powoli i głęboko, by skupić się na jeździe. Znów zerkam w lusterko, całkowicie odruchowo — widzę jej profil, gdy cała spięta patrzy gdzieś w bok. Ma ładne usta, co zauważyłem już wcześniej i ciekawy błysk w oczach — jakby wiedziała coś, o czym ja nie mam pojęcia. To mnie intryguje! Zazwyczaj potrafię rozgryźć panienkę w kilka sekund, bo większość z nich chce tylko jednego, ale ta jest inna. Tajemnicza... Nie mogę przestać na nią patrzeć, choć nie jest piękna, ani nawet w moim typie.
Mówiłaś coś? — pyta nagle Richard, wciąż rżąc po cichu ze śmiechu i chcę zjechać na pobocze, by wyrzucić go pod pierwszą lepszą bramą, bo niesamowicie działa mi na nerwy. Dlaczego, do cholery, jest mu tak wesoło?
Tutaj mieszkam.
Głos jest tak cichy i drżący, a sens słów dociera do mnie zbyt późno i nie reaguję wystarczająco szybko. Gwałtownie wciskam hamulec, dopiero później patrząc w lusterko. Nikt w nas nie uderzył, więc nie ma się czym przejmować. Zawracam, prawie wpadając do rowu i po chwili zatrzymuję się tam, gdzie kazała, wzbijając w powietrze tonę piasku z pobocza. Richard wciąż się śmieje, a ja tym razem mam ochotę trzasnąć go w łeb!
Nie biedujecie — oświadcza Wank i słyszę podziw w jego głosie, choć podbudowany niemałym zdziwieniem. 
Patrząc na widoczny przez masywne pręty budynek, mam wrażenie, że musiałem się pomylić, ale dobrze znam tę okolicę i wiem, że nie ma tu skromnych chatek, do których pasowałaby ta dziewczyna. To najbogatsza część miasta i mieszkają tu same snoby. Już mam pytać, czy jest pewna, że czegoś nie pomyliła, ale ona wysiada szybko, więc zamieram z pytaniem na ustach. Rzeczywiście musi tam mieszkać! 
Dziękuję za podwózkę — mówi spłoszona i usiłuje nie patrzeć w moją stronę, choć co chwilę zerka i odwraca wzrok. 
Ja za to znów się gapię. Taka dzielnica i taki dom! Coś mi tu nie gra... Nie wygląda na panienkę z dobrego domu, bo ma na sobie zwykłe, sportowe ciuchy, nic ekstrawaganckiego. Nawet nie jest umalowana, nie licząc fioletu pod okiem! Co za dziwaczka... Jestem całkowicie wyprowadzony z równowagi i sam nie wiem czemu. Dlaczego się interesuję? Dlaczego po prostu nie odjadę?
Ma niebieskie oczy, czy może zielone? Gdybym tylko mógł widzieć je z bliska! Patrzy, jakby znała moje tajemnice. To mnie denerwuje, irytuje wręcz. Niech już sobie pójdzie! No, idź już! Przewiercam ją wzrokiem na wylot i wreszcie się peszy, po czym podnosi torbę i ucieka, a ja czuję, że o czymś zapomniałem.
Jak ci na imię? — woła Wank, więc wciągam powietrze nosem, bo choć wcale mnie nie interesuje jak ona się nazywa, to chcę usłyszeć.
Romy! — odpowiada, a ja zapamiętuję je od razu, choć tak właściwie wcale nie chcę. To zbędne. Ładne imię, stare. O czym ja w ogóle myślę? Dziewczyna znika za bramą.
Miło było! — Wank nie daje za wygraną i nie może się odczepić. — Do... kiedyś!
Cofam na wyczucie i znów nie patrzę w lusterka, raz tylko zerkając w bok. Nic mi się nie chce. Ten dzień mnie wykończył, a mam świadomość tego, że miałem jakieś plany na wieczór, choć w tym momencie nie mogę sobie przypomnieć jakie. Co było nie tak z tą panienką i dlaczego wciąż się nad tym zastanawiam? Co się ze mną dzieje?
Chyba lubi się bić — stwierdza mój przyjaciel, znów komentując jej zasiniałą twarz. — Ładna dziewuszka. 
Richard prycha lekceważąco, a ja mierzę go wzrokiem i sam nie wiem, czy się z nim zgadzam, czy za chwilę nie zdzielę go po czuprynie.
Ładna — powtarza z naciskiem Wank i targa Richarda za ucho. — Doprawdy bardzo przyjemna.
Szarpią się jeszcze przez chwilę, a ja skupiam uwagę na jezdni. Nie jest upalnie, ale czuję, że cały się zgrzałem. Co do licha? Czy do tego stopnia podziałała na mnie ta obca dziewczyna? Romy... Dziwaczka.
Myślicie, że ona naprawdę tam mieszka? — pyta Richard, gdy już prawie dojeżdżamy do celu naszej podróży. Ma czerwone ucho i rozczochrane włosy, a Wank siedzi z tyłu, całkowicie z siebie zadowolony.
To znaczy? — chcę wiedzieć, bo nie bardzo go rozumiem, ale powoli przychodzi na mnie olśnienie. Może...
Ja wiem, ja wiem! — drze się ten palant z tyłu i pewnym jest, że nie wymyślił nic mądrego. — Ona tam sprząta, nie ma innej możliwości!
Unoszę wysoko brwi i już mam go wyśmiać, bo w sumie to całkiem inaczej wyobrażałem sobie sprzątaczkę — jako starszą panią, uzbrojoną w ścierki i butelki z płynem do szyb. Później dodaję dwa do dwóch — przecież ona najprawdopodobniej ma dziecko! Skoro nie mieszka w tej willi, a tylko sprząta, to na pewno jej domem jest klasztor, w którym po raz pierwszy ją zobaczyłem. Trochę mi jej żal — pewnie ma nieciekawe życie. Wzruszam tylko ramionami, bo całe zainteresowanie jej osobą wyparowuje w jednej sekundzie i może nawet wspomniałbym ją jeszcze później, ale wibrująca w kieszeni spodni komórka przypomina mi wreszcie, jakie miałem plany na wieczór.
Witaj — słyszę uwodzicielski głos, gdy odbieram po trzecim sygnale. — Długo kazałeś na siebie czekać.
Śmieję się cicho i uruchamiam program kompletnego bajerowania chętnej laski. Zależy mi tylko na jednym. Później Brigitte opowiada o powrocie do domu po tak długim czasie, a ja próbuję ignorować buczenie moich kolegów i udawać zainteresowanego. Nagle dziewczyna cichnie i słyszę w słuchawce jakieś zamieszanie.
Przepraszam cię, możemy na chwilę przerwać? — szczebiocze uradowanym głosem. — Właśnie wróciła moja młodsza siostra, chcę się przywitać. Bardzo za nią tęskniłam.

***

Czołem!

Po raz kolejny muszę przeprosić za przeciąganie terminów, ale tak niestety wyszło. Rozdział miał być na wczoraj, a ja wymiękłam gdzieś po północy i zwyczajnie zasnęłam. Ciężko mi się pisało tym razem, muszę to przyznać. Męska perspektywa idzie mi opornie, ale nie martwię się, bo zawsze tak było. Chętniej wczuwam się w osobę mojej bohaterki, bo ma ona w sobie trochę mnie, więc łatwo mi wyrazić jej uczucia i zmieniać je na tekst. 
 
Akcja będzie nabierała tempa już w najbliższych rozdziałach. Chyba domyślacie się, że Brigitte zechce zaprosić swój nowy męski nabytek do domu, a ten ochoczo skorzysta, i tu mam napisaną świetną scenę, niczym z czarnej komedii ;) Zbliżają się urodziny Romy, a więc przyjęcie i takie tam sprawy... Siostra przyjechała z zagranicy, rodzinka się zjedzie. Będzie się działo, szczególnie, gdy nasza R. zobaczy kogo przyprowadziła B., a nie muszę dodawać, że akurat wtedy będzie jeden z jej „ciemnych” dni. Zachęcam więc, żebyście zostały ze mną i dały szansę temu opowiadaniu, bym mogła rozwinąć skrzydła.

Na koniec chcę Wam serdecznie podziękować za komentarze, wyświetlenia i ankietę. Jest Was więcej, niż się spodziewałam i nawet nie wiecie jaką radość mi to sprawia! Czuję się w jakiś sposób wartościowa :) Pozdrawiam cieplutko w ten upalny wieczór!

*ankietka na dole dla tych, co jeszcze nie głosowały