wtorek, 16 września 2014

#7

  Boisz się? Nie bój się!
Masz jeszcze czas...

Romy
  ***



Zastanawiam się, czy moi rodzice wiedzą o tym, że wciąż jeszcze płaczę po nocach. 
Czy się tego domyślają. 
Czy w ogóle o mnie myślą...
  
Czasami jest mi bardzo ciężko — to te noce, gdy za nic nie mogę zasnąć i przekręcam się z boku na bok we własnym wielkim łóżku. Jest puste, tak bardzo puste, niczym moja dusza, o ile tylko ją mam. Godzinami wpatruję się w ciemność, dotykam wolnej przestrzeni wokół mnie i zastanawiam się, czy tak już będzie zawsze — tak... pusto.
Biegnąc po schodach w górę czuję właśnie taką pustkę, jak podczas tych bezsennych chwil — rozrywa mnie od środka boleśniej, niż ból pulsujący w nadgarstku prawej dłoni, którą właśnie uderzyłam tego bezczelnego... faceta mojej siostry.
Co w ciebie wstąpiło? — krzyczy za mną Brigitte, ale ja nie chcę jej słyszeć. Uciekam, bo taka moja natura. — Romy, wracaj tu natychmiast i zaraz go przeproś!
Wpadam do pokoju jak burza, zatrzaskuję drzwi i rzucam się w czeluść białego materaca. Ugina się pod wpływem ciężaru, a ramy łóżka skrzypią, jakby w akompaniamencie do głośnego szlochu, który wreszcie wstrząsa moim ciałem, zrywając wszelkie tamy opanowania, jakie udało mi się zbudować. To koniec...
Nie wytrzymam już dłużej! — chrypię w poduszkę, wbijając w nią palce i zęby. — Nie wytrzymam, nie wytrzymam... Nie!
Sama nie wiem, dlaczego płaczę... ale to działa jak oczyszczenie, zawsze tak działa. Skurcze atakują mój brzuch, a szczęki napinają się, gdy już bezgłośnie wydalam z siebie wielkie fale żalu. Tu nie chodzi o Brigitte, ani tym bardziej o... niego. Nie, to nie jest powód, dla którego zrobiłam z siebie idiotkę przed całą rodziną. Powodem jest ten ciężar, który dźwigam w sobie, w środku — gdzieś pomiędzy żebrami. Ściska mnie, gniecie, nie pozwala oddychać. Trę stopami o ściśniętych palcach po prześcieradle, jakbym w ten sposób chciała to wszystko od siebie odepchnąć. Ból istnienia rozrywa mnie od środka i czuję, że tym razem już ostatecznie się poddam. Nie mam pojęcia ile czasu upływa do momentu, w którym zaczyna brakować mi tchu.
Chyba powinienem być zły, ale cholera wie jak bardzo mnie nęci, żeby się dowiedzieć, kto nauczył cię takiego ciosu! — słyszę głos jakby z daleka i sztywnieję natychmiast, z głową wciąż wciśniętą w prześcieradło.
Nie podniosę się. Jego tu nie ma.
Jego tu nie ma, a ja się nie podniosę!
Kroki rozlegają się w sekundę później i już nie mogę sobie wmawiać, że się przesłyszałam. Podłoga skrzypi, te drogie panele uginają się właśnie pod ciężarem osobnika, którego tak bardzo nie chcę widzieć. Nie mogę na niego patrzeć. Nie powinnam! Czuję jak moja twarz oblewa się rumieńcem, na poły z powodu wcześniejszego płaczu, a na poły z... no cóż, z powodu samej jego obecności.
Czemu ryczysz? — pyta, prawdopodobnie stojąc nade mną, bo głos jest bardziej wyraźny i dudni mi w uszach. — Rozmażesz sobie te... no... makijaże.
Oddycham głośno w materiał i robi mi się coraz bardziej duszno. Długo już tak nie wytrzymam. Rozważam w myślach ile zajęłoby mi dobiegnięcie do małej łazienki tak, by nie zobaczył mojej zapłakanej twarzy, ale po chwili odrzucam taką możliwość i z zaciętą miną przewracam się na plecy, całkowicie się przed nim obnażając.
Dziwnie wygląda z tej perspektywy, taki wielki, czający się nade mną jak kat nad grzeszną duszą. W pokoju panuje półmrok, a przytłumione światło wydobywa z jego postaci coś, co sprawia, że moje nogi i przedramiona pokrywają się gęsią skórką. Opieram się na łokciach i patrzę wyzywająco — niech widzi dokładnie. Wiem, że mam opuchniętą twarz i tusz odbity pod oczami. Nie obchodzi mnie to, nie muszę być piękna dla niego. Zaskakuje mnie jedynie to, że tu przyszedł... po tym wszystkim.
Czego chcesz? — warczę, obciągając sukienkę aż po kolana. 
Nie zwraca uwagi na mój ruch, bo wciąż patrzy mi prosto w twarz. Moja dolna warga zaczyna niebezpiecznie drżeć i przez chwilę znów mam ochotę się rozbeczeć, ale nowy napływ silnej woli mnie od tego powstrzymuje. Ten chłopak ma w sobie coś takiego, co każde mi się mu przeciwstawić.
Niczego — wzrusza ramionami. — Czego niby mógłbym od ciebie chcieć? Pomyślałem, żeby nie mówić Bri o tym, że widzieliśmy się już wcześniej, no i chciałem się dowiedzieć, czy bijesz każdego faceta, który nie przypadnie ci do gustu, czy może powinienem czuć się zaszczycony...
Jego ton jest obojętny, nawet oschły i z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu mnie to denerwuje, albo... wręcz smuci. Muszę zacisnąć szczęki i powstrzymać wzbierającą we mnie ochotę na głośny pomruk złości. Spokojnie, tylko spokojnie.
Nazwałeś mnie sprzątaczką! — mówię po chwili, starając się unikać jego wzroku. Ma łagodne oczy, ale to nie one mnie peszą, tylko ta jego postawa. Stanął dokładnie naprzeciw mnie, zakładając kciuki za szlufki spodni i wygląda na chłodnego, obojętnego, podczas gdy ja prawie pocę się ze zdenerwowania. Patrzy na mnie z miną godną pokerzysty, zupełnie inaczej niż za pierwszym razem — wtedy to widziałam w jego oczach to "coś", co mnie zainteresowało, jakiś ognik, blask... Teraz już go nie ma. 
Wybacz mi moją szczerość, ale chyba nikt normalny widząc cię w tamtym momencie, nie uwierzyłby w to, że mieszkasz w takim pałacu! — oświadcza lekko prześmiewczym tonem, który budzi we mnie jakieś nieznane pokłady czegoś, czego jeszcze nie umiem nazwać. 
Mam ochotę go kopnąć! Albo nie, lepiej ugryźć. Poddusić. Cokolwiek! Patrzę na niego krzywo i już wiem co to jest — agresja! On obudził we mnie agresywną stronę mojej natury, która była mocno uśpiona. Matka wyćwiczyła mnie w uległości, a ten... facet nastroił mnie na postawę bojową.
Nie patrz tak na mnie — broni się, gdy usiłuję wydusić z siebie odpowiedz, która nie byłaby ciągiem wyzwisk rodem z rynsztoka. — Nie powiedziałem tego złośliwie. Taka prawda. Zobaczyłem cię ubraną w dres i z podbitym okiem, w dodatku w klasztorze, gdzie z jakiegoś powodu ukrywasz swoje dziecko... 
Tego jest już za wiele! Zrywam się z łóżka zwinnie jak pantera i zanim zdąży chociaż mrugnąć zrównuję się z nim, wbijając mu palec wskazujący pod żebro. To boli, wiem że boli. Zatłukę drania! Wzdryga się i w geście obrony natychmiast łapie mnie za nadgarstek, mocno ściskając, a wtedy... nieruchomiejemy oboje.
Wdech, wydech.
Wdech, wydech, wdech...
Nie wiem czy zauważył, że stoję mu na stopie. Trzyma moją rękę z taką siłą, że czuję mój walący puls, a może też i jego... Ma rozszerzone źrenice, naprawdę wielkie i oddycha płytko, jeszcze płycej niż ja. Dzieje się coś dziwnego i wiem, że ta odległa katastrofa, o której pomyślałam na jego widok, może być bliżej niż mi się wydaje. Ja to po prostu czuję... 
To twoje dziecko? — pyta cicho, zniżając głos i nachylając się w moją stronę.
Mrugam tak szybko, że zaczynają piec mnie oczy. Jesteśmy zdecydowanie zbyt blisko siebie, ale nie mam siły, by się odsunąć, bo coś mnie do niego ciągnie, jakaś nieznana i bardzo, bardzo szalona siła. Muszę to przerwać i rozładować nagromadzone napięcie, bo inaczej zrobię coś, czego będę gorzko żałowała.
Zgłupiałeś? — prycham, wyrywając rękę z jego uścisku jednym silnym ruchem. — Mam osiemnaście lat, więc niby kiedy miałabym urodzić Inge? Przed okresem dojrzewania?!
Skóra mnie piecze w miejscu, którego dotykał, a przez chwilę mogłam poczuć zapach jego ciała, gdy staliśmy tak blisko i... wiem, że ucieczka jest w moim przypadku bardzo wskazana. Buduję między nami mur, krzyżując ręce na piersi. Nagle dociera do mnie, że przecież wcale się nie znamy, ale mówię do niego w sposób bardziej otwarty, niż do innych. To mnie... przeraża.
To po co tam poszłaś? Chcesz być taka... jak one? — pyta zdezorientowany i zauważam, że kopiuje moje ruchy, dotykając swoich włosów. Muszę zmarszczyć czoło, bo z jakiegoś powodu czuję się zakłopotana.
Nie twój interes... — mamroczę, choć jeszcze sekundę wcześniej miałam ochotę powiedzieć mu, że chodzę do tych dzieci, bo jestem cholernie samotna. Tylko co takiego lalusia mogą obchodzić problemy innych? Pewnie tylko by mnie wyśmiał...
Teraz i on przybiera postawę obronną. Zaciska szczęki i wzrusza ramionami. Widzę, że nad czymś ostro myśli, choć na pewno mi tego nie powie. Nie znam się na facetach, ale on w tym momencie zachowuje się bardzo schematycznie, dokładnie jak mój ojciec.
Jak sobie chcesz — odpowiada. — I tak wcale mnie to nie obchodzi.
Rzuca mi jeszcze jedno dziwne, puste spojrzenie i wychodzi. Po prostu... wychodzi, a ja stoję w miejscu i gapię się na drzwi, bo nie mogę uwierzyć, że pozwoliłam mu mieć w tej rozmowie ostatnie słowo.

***

Nie tłumaczę się nikomu z tego, co zaszło, ale widzę te ukradkowe, zmartwione spojrzenia i cholernie mnie to wkurza! Oni myślą, wszyscy. Myślą o mnie w tym momencie i na ich lekko niewyraźnych, podchmielonych obliczach widnieje jedno konkretne słowo, jakby faktycznie tam zapisane — wariatka.
Takie słowa bolą, szczególnie niewypowiedziane.

Siadam w kącie salonu, zapadając się w miękki fotel obity kosztowną skórą i stanowczo nie powinnam kłaść na niej obutych stóp, ale w tym momencie mam to gdzieś. Matka mnie nie zgani — siedzi dokładnie naprzeciwko, mętnym wzrokiem świdrując towarzystwo, a we krwi ma pewnie ze dwa promile. Standardowa sytuacja... Podążam spojrzeniem za moim ojcem, ale nigdzie nie widzę jego czerwonawej, ogorzałej twarzy. Otaczają mnie znajomi ludzie, a jednak czuję się samotna jak na bezludnej wyspie. To moje urodziny, do diaska! Dlaczego wszystko poszło nie tak? 
Zaczynam rozglądać się za wolną szklanką, kieliszkiem... czymkolwiek. Rodzaj alkoholu jest mi obojętny, bo chcę wreszcie dokładnie poznać ten smak, za który rodzona matka oddaje przedwcześnie swoje tak udane życie. Podchodzę do podświetlanego barku i niby od niechcenia sięgam po przezroczystą butelkę. Wódka. Powinna pomóc. Nalewam do szklanki, bo mam gdzieś rozmienianie się na drobne. Brigitte zniknęła, wraz ze swoim amantem. Pewnie musi go pocieszyć — w końcu został znokautowany na oczach wszystkich przez słabowitą nastolatkę o trzęsących się dłoniach...
Szkło jest przyjemnie zimne, schłodzone i gdyby nie ciekawskie ślepia stojącej nieopodal ciotki, zapewne przyłożyłabym sobie tę szklankę do czoła, żeby ukoić rozgrzaną nerwami i wstydem skórę — chociaż tam, chociaż na chwilkę. Moje usta są spierzchnięte od wcześniejszego płaczu i dyszenia, a nie pociągnęłam ich błyszczykiem. Niedobra Romy! Rzucam szybkie spojrzenie ku matce — nie widzi mnie, więc nie skrytykuje. Przyciskam wargi do brzegu szklanki i moje nozdrza atakuje ostry, przykry zapach — to cholerstwo strasznie śmierdzi! Przełykam z obrzydzeniem, a od tego aromatu pieką mnie oczy. Dlaczego ludzie piją wódkę? — myślę, biorąc pierwszy łyk. Krztuszę się lekko — raz, drugi, trzeci, ale piję dalej, małymi łyczkami wprowadzając do organizmu tę ognistą substancję i po chwili już wiem, dlaczego moja matka jest od tego tak bardzo uzależniona... Ciepło. To daje ciepło! Odstawiam szklankę na stół, bo jestem tak poruszona tym odkryciem, że mogłabym ją upuścić z wrażenia. 
Dotykam gardła, opuszkami palców schodząc niżej i nie wierzę — wewnątrz mnie płonie ogień! Nie jest straszny, niszczący. Nie! On krzepi, dodaje otuchy i sprawia, że na moją twarz wypływa całkowicie spontaniczny i niewymuszony uśmiech. Mrugam tak szybko, że ledwie widzę, ale rozdygotaną dłonią sięgam po szklankę kolejny raz i piję... piję... piję... aż wreszcie widzę dno. Wspaniale! Czuję się tak lekko i... beztrosko. Nagle... muszę spojrzeć w dół — tam, gdzie pod skórą i żebrami bije moje serce. Ucisk, ten ucisk, do którego zdążyłam się już przyzwyczaić i traktowałam go jak coś normalnego, zniknął. Nie ma go, bo rozpłynął się w nicości pod wpływem wypitej przeze mnie małej szklanki wódki. Niemożliwe — krzyczę w myślach i mam ochotę się śmiać. Może jednak jestem jak inni? Może jestem normalna?
Musi minąć parę chwil, żebym poczuła zawroty głowy. Zaczyna się niewinnie, od lekkich zawirowań, które stopniowo przechodzą w brak panowania nad ciałem. Gryzę wargę, ale tego nie czuję. Nie ma jej. Jest martwa. Dotykam palcami i wiem, że tam jest, ale jakby wcale jej nie było. Ostrożnie, ważąc każdy krok, wychodzę z salonu i prę przed siebie, byle jak najszybciej wydostać się na zewnątrz. Zimne, wieczorne powietrze owiewa mi twarz, gdy zbiegam po trzech schodkach i kieruję się ku bramie. Po co? Nie mam pojęcia... 
Od środka rozgrzewa mnie płomień, ale jest już trochę inny niż na początku, bardziej mdlący i niezbyt przyjemny. Łapią mnie skurcze żołądka i wkrótce potykam się o własne nogi, padając tuż przed bramą. Kolana pieką, ale gorszy pożar wybucha w moim gardle, gdy nagle i intensywnie zaczynam zwracać zawartość żołądka prosto na bruk. Nie wiem ile to trwa, ale gdy się kończy, jestem wyczerpana do tego stopnia, ze nie mam siły sama się podnieść. Przewracam się na plecy, oddychając głęboko, a nad głową wirują mi czubki drzew i gwiazdy. Czuję smród własnych wymiocin i chce mi się płakać. Co ja narobiłam?
Romy! — słyszę wołanie, a szybki stukot obcasów na podjeździe upewnia mnie, że zbliża się moja siostra, tylko jeszcze nie wiem z jakiego kierunku.
Zamykam oczy i otwieram je, a ona już jest nade mną, przy mnie i pomaga mi wstać. Chwieję się, więc mnie podtrzymuje, dopóki nie osiągam stabilizacji w pionie. Patrzy na mnie, ale jej twarz rozmywa mi się przed oczami, więc nie wiem czy jest jeszcze bardzo zła. 
Nnnn... — próbuję wykrztusić z siebie ważne słowa, ale wstrząsające moim ciałem dreszcze mi to uniemożliwiają.  Ktoś coś do mnie mówi, choć mogę skupić się jedynie na kolejnych falach mdłości, które przetaczają się przez mój żołądek.
Nic sobie nie zrobiła? — pyta inny głos, męski. Szukam zamglonym wzrokiem jego właściciela, przełykając podchodzącą do gardła gorycz. Czuję, że ktoś chwyta mnie pod drugie ramię, więc odwracam się w tamtym kierunki i widzę go — to Andreas, ten od nadchodzącej katastrofy.
Niedobrze mi — informuję go rozważnie, po czym z głośnym jękiem znów widowiskowo wymotuję, tym razem centralnie na jego buty.  



***



Przepraszam!

Nie było mnie... długo. Rozdział został spisany już dawno i niby wszystko ok, ale ze mną tak wcale nie było. Posypałam się trochę, więc musiałam sobie wszystko w głowie poukładać. Czy się udało? Nie wiem, ale zostawiam Was z tym, co napisałam, żeby już dłużej nie przeciągać. Dobrze, że nadchodzi październik i czeka mnie wyprowadzka z domu — będę miała na czym skupić myśli i wreszcie zostawię te dziwne wakacje za sobą.

Nutka, która ostatnio prawie nie opuszcza moich uszu:

Jak zwykle przepraszam za wszelkie błędy i dziękuję za Waszą obecność tutaj, wyświetlenia oraz komentarze. Polecam również konkurs na Skoczne Opowiadanie Wakacji 2014, w którym Weltschmerz bierze udział — widziałam głosy i jest mi bardzo miło :* Tutaj link: http://skijumpinglover.blogspot.com/ 

Pozdrawiam i do napisania!

piątek, 22 sierpnia 2014

#6

Oszalałem? Oniemiałem. 
Słowa to za mało....
Jak rozpoznać miłość mam, skoro wcześniej nie kochałem?


Andreas
     ***


Wiatr doszczętnie masakruje moje i tak już odpowiednio rozczochrane włosy, gdy dociskam gaz do dechy i pod osłoną zapadającego zmierzchu gnam w stronę centrum miasta, skąd mam odebrać Brigitte. Targam je zniecierpliwionymi palcami, bo co jakiś czas wpadają mi do oczu, a to wyraźny sygnał, że powinienem je ściąć. Chrzanić to — mówię sobie, mijając na czteropasmówce rozpędzoną taksówkę i mierząc młodą pasażerkę spojrzeniem, które z pewnością sprawi, że jeszcze przez kilka minut mnie nie zapomni. — Panienki takie lubią. Śmiem twierdzić, że być może nie zapomni mnie przez dłuższy czas, ponieważ niemal natychmiast odpowiada nieśmiałym uśmiechem, spuszczając wzrok i ponownie zerkając, zanim zostawiam ich w tyle...
Postanawiam więc, że włosy zostają w takim stanie jakim są, czyli długie, jaśniejsze od słońca i w kompletnym nieładzie. Wyglądam dobrze i nie mam zamiaru wpadać w przesadną skromność. Mógłbym tak robić, gdybym dostał w przydziale twarz Wanka lub co najmniej jego nos. Żal mi brzydkich ludzi, ale co w takim razie mam zrobić? Każdego szkoda...
Poziom hormonów wzrasta mi zdecydowanie, gdy GPS podaje, że nie zostało już dużo drogi. W głowie szaleją myśli — ile razy zdążymy to zrobić, zanim będę musiał odwieźć ją z powrotem? Nie martwię się o swoją wydolność, bo ta jest nieograniczona, ale dziewczyna zdecydowanie potrzebuje odpoczynku, a to zwykła strata czasu. Nie planuję dłuższego związku, choć w tej blondynce jest coś, co mnie niezmiernie kręci i pociąga. Już dawno nikt tak na mnie nie działał, choć... Nie, stop. Prawie zapomniałem! W ułamku sekundy łapię się na tym, że nagle stanęła mi przed oczami twarz pewnej poobijanej i marnie wyglądającej brunetki. Kierownicą szarpie na bok i muszę lekko przyhamować. Co... do... licha?!
Ta dziewczyna... Romy, wyglądała dziwnie. Cała była dziwna z tym swoim milczeniem i tajemniczymi spojrzeniami. To mnie zdenerwowało i... zaintrygowało. Co było z nią nie tak? Myślałem o niej przez resztę popołudnia, choć obiecywałem sobie, że tego nie zrobię. Ilekroć wracała do mojej głowy, próbowałem zagłuszyć jej obraz widokiem losowych nagich piersi jakiejś kobiety, ale mi nie szło! Cycki przestały działać! Chyba jestem chory...
Po raz kolejny wyrzucam ją z głowy, gdy monotonny, mechaniczny głos oświadcza, że jestem na miejscu. Zwalniam więc i zjeżdżam na pobocze, a wtedy już wiem — to musi być pomyłka! Gaszę silnik i własnym oczom nie wierzę — to samo ogrodzenie, ta sama brama, za którymi dosłownie kilka godzin wcześniej zniknęła tajemnicza panienka ze śliwką. Sprzątaczka.
Ja pierdolę.
To bardzo śmieszny zbieg okoliczności, że moja najnowsza dziewczynka od stukania mieszka akurat w tym domu. Jakie to... pokręcone. Wysiadam z auta i ostatkiem sił hamuję się przed wciśnięciem guzika domofonu. Po cholerę chcę tam wchodzić? Przecież wystarczy zadzwonić do Brigitte i poprosić, by po prostu wyszła. Jesteśmy umówieni... Wiem dlaczego ledwie panuję nad chęcią przekroczenia tych progów — chętnie zobaczyłbym Romy podczas sprzątania, najlepiej gdyby myła wtedy podłogę, na kolanach...
Ja pierdolę! — powtarzam cicho i natychmiast pozbywam się sprośnych myśli. Nie pasują mi do niej... Zawstydzają mnie. Cholera jasna! Co jest ze mną nie tak? Dlaczego wciąż nie mogę się uwolnić od tej panienki? Przecież nawet nie była ładna...
Po raz kolejny przeczesuję włosy palcami i rozważam nawet odpalenie papierosa, ale to nie w moim stylu. Nie chcę, żeby waliło ode mnie czymkolwiek, co mogłoby powstrzymywać Brigitte od poddania mi się na te kilka miłych godzin. Chociaż... nie sądzę, żeby miała wielkie opory... Ona to po prostu lubi, a ja mam zamiar dać jej tyle, ile tylko zdoła wytrzymać.
Oto i ona! Podnoszę wzrok, gdy brama zaczyna się odsuwać, skrzypiąc cicho. Najpierw zwracam uwagę na długie, jasne nogi, dopiero później na resztę. Jest piękna w całej swej okazałości. Uśmiecham się szeroko, firmowo — dla mnie to chleb powszedni. Wiem, że nie będę musiał długo jej uwodzić, ani bajerować, ale te całe podchody niezmiernie mnie rajcują! Czuję się porządnie nakręcony, choć nawet jej jeszcze nie dotknąłem...
Miło znów cię widzieć! — piszczy uradowana i rzuca mi się na szyję, biodrami prowokując mnie do automatycznego zsunięcia dłoni na jej pośladki. — Bardzo tęskniłeś?
Wdycham zapach jej włosów i mam ochotę prychnąć w nie w reakcji na ten żart — jestem Andi Wellinger, nie tęsknię za nikim, bo to ja każę innym tęsknić za mną. Oczywiście nie mówię tego na głos, a jej mina, gdy wreszcie się odsuwa, wskazuje mi, że dobrze zrobiłem. Czeka na odpowiedz. Pytała poważnie...
Eee... jasne! — kłamię bez mrugnięcia okiem i dla odwrócenia uwagi całuję ją z zaskoczenia, prosto w usta, mocno i namiętnie.

***

Lądujemy w łóżku niemal tak szybko, jak tylko zamykają się za nami drzwi hotelowego pokoju. Mam gdzieś, że ktoś mógł mnie widzieć i powstaną plotki. To jest do ogarnięcia, taka afera obyczajowa, a moje pragnienie, by po raz kolejny być z nią i w niej nie da się poskromić. 
Popycham ją na materac i natychmiast nakrywam własnym ciałem. Nie staram się być delikatny, ani nie bawię się w uprzejmości, bo wiem dokładnie, że ona ich nie potrzebuje. Mruczy cicho, a jej powieki są lekko przymknięte. Nie protestuje, gdy szarpanymi ruchami pozbawiam ją bluzki i spódnicy. Zaczyna chichotać, co odrobinę wyprowadza mnie z równowagi, ale tylko na chwilę — widzę ją pod sobą, chętną i ciepłą. Nie mogę myśleć o niczym, dopóki się nie będzie całkiem moja tego wieczora.

***

Budzę się nagle, gdy na zewnątrz jest jeszcze ciemno. Po omacku szukam swojego telefonu. Jest trzecia nad ranem, a ja leżę w hotelowym pokoju kompletnie zaspokojony i... całkowicie pusty w środku.
To jest dziwne uczucie — pieprzyłem się przez pół nocy jak szalony z piękną dziewczyną, która teraz cicho pochrapuje obok mnie, a wciąż czegoś mi brak. Usiłuję wmówić sobie, że po prostu jestem głodny, ale to jest zupełnie śmieszne i w ciemności przewracam oczami w reakcji na własną głupotę. Jak zwalczyć to uczucie pustki? Jak zagłuszyć dziwaczną tęsknotę za czymś, czego nie znam i nawet nie rozumiem? Mam pewien pomysł, ale wiem, że to załatwi sprawę tylko na chwilkę... Da zapomnienie na jakiś czas, a później to głupie uczucie wróci i będę musiał znów szukać... a później znów... i znów.
Mimo wszystko budzę Brigitte i pozwalam, by się mną zajęła. Nie wygląda na szczególnie obrażoną, a jej ręce są tak przyjemnie delikatne. Wciskając głowę głęboko w materac usiłuję zapomnieć i skupić się jedynie na kontakcie jej skóry z moją, ale tym razem to nie pomaga. Muszę zacisnąć zęby. 
Coś nie tak? — słyszę, gdy jej dotyk nagle znika.
Co mam jej powiedzieć? Jest wspaniała, najlepsza z tych, które miałem do tej pory, ale po raz kolejny czuję, że to nie to... Nie, żebym szukał związku, czy innych romantycznych bzdur! Sam już nie wiem czego chcę. To przyszło znienacka, całkiem niedawno — poczułem, że czegoś mi brak. Wypaliłem się chyba, albo zaliczanie tych wszystkich podobnych do siebie dziewczyn stało się dla mnie rutyną i zwyczajnie zaczęło mnie nudzić. Tylko skąd to dziwne, palące uczucie pustki? Jakbym czegoś szukał, albo nie... jakbym czekał! Tak, czuję to dokładnie. Oczekiwanie. 
Nie jestem myślicielem, czy filozofem. Nigdy nie byłem. Brałem to, co dawało mi życie, korzystałem z niego pełnymi garściami, bo mogłem. Do tej pory mogę... Co z tego, skoro to wszystko nie ma już dla mnie wielkiego znaczenia, ponieważ dostaję na tacy każdą zachciankę, łącznie z kobietami... To jest jak sport, tylko łatwiejsze. Brać, co dają i dawać z siebie wszystko, oprócz prawdziwego ja... 
Czasami już nie czuję się sobą... Jestem doskonałym niemieckim produktem marketingowym, bo oprócz talentu do skakania mam jeszcze ładną buźkę i jestem młody. To się sprzedaje, a dzięki temu chucha na mnie i dmucha cała masa ludzi. Męczę się, z każdym dniem coraz bardziej... 
Musisz się postarać — mówię jej, kiepsko kryjąc irytację.
Zapada kolejna chwila ciszy i słyszę jedynie swój oddech. Chyba się wkurzyła... Rozważam już rzucenie jej kilku słów na przeprosiny, ale nie muszę... Moje usta otwierają się szeroko, a palce wędrują do jej włosów, gdy czuję gorący język na brzuchu. Tak, to zdecydowanie pozwala mi wyłączyć filozoficzne rozmyślania mojego zmęczonego umysłu.
Postarałam się wystarczająco? — pyta z nutą ironii w głosie kilka minut później, zostawiając mnie zdyszanego w skotłowanej pościeli, gdy wychodzi do łazienki.
Jestem cholernie słabym okazem faceta... Uspokajam oddech i myśli. To było... Wolę nie zastanawiać się, kto mógł nauczyć ją takich rzeczy, bo z pewnością nie nabyła tego rodzaju wiedzy z książek. Jeszcze nigdy żadna... To było coś nadzwyczajnego. Przewracam się na brzuch i wtulam policzek w poduszkę, zamykając na chwilę oczy. Odprężam się, czując coraz większą senność. Zapominam o Brigitte i jej wspaniałych umiejętnościach, zapominam o zmartwieniach. Doskonale czuję, że za chwilę zasnę, bo chyba zaczynam śnić. Właśnie wtedy to się dzieje...
Litości! — wołam, podnosząc się na rękach, jakbym chciał robić pompki.
Zastygam w tej pozycji i gapię się w niewyraźny zarys ramy łóżka, który mam tuż przed nosem — ona wróciła, znowu! To Romy! Zobaczyłem pod powiekami jej twarz widoczną z profilu, dokładnie tak, jak to miało miejsce w samochodzie — firanka czarnych rzęs, niewielki nos i pełne usta. Jej włosy powiewały na wietrze, gdy bladą dłonią próbowała doprowadzić je do porządku, a ja usiłowałem nie patrzeć na nią we wstecznym lusterku, choć wcale mi się to nie udawało. Spojrzałem po raz kolejny, ona także... nasze oczy się spotkały i... bum! Nigdy nie zapomnę tego momentu, bo włosy na karku stanęły mi dęba w reakcji na to dziwne uczucie, które mnie ogarnęło. 
Ręce mi drętwieją, więc szybko zwalam się na łóżko całym ciężarem i głośno wypuszczam wstrzymywane powietrze — co do licha? Dlaczego znów myślę o tej sprzątaczce? Właśnie teraz, gdy kilka metrów dalej bierze prysznic jasnowłosa miss Niemiec? Serio, Andreas? Serio? Muszę się roześmiać, nie ma innej rady. Czyżbym do reszty zgłupiał? Dźwigam rozbudzone już ciało z materaca i natychmiast udaję się do łazienki marząc, by drzwi były otwarte. Tak też jest, a za nimi ukazuje mi się widok tak wspaniały, że nawet zastępy tajemniczych, rozmarzonych panienek o zagadkowym spojrzeniu nie są w stanie mnie od niego odwrócić.
Jesteś nienasycony... — słyszę, więc kiwam głową i zbliżam się do niej niczym lew do swojej ofiary. Tylko, że ona nie jest ofiarą. Ona ma władzę.
Miałem koszmar, więc musisz mnie pocieszyć — wyznaję, robiąc minę godną małego chłopczyka, a w świetle lampy mogę doskonale widzieć, jakie to robi na niej wrażenie.
Zawsze... — odpowiada i gestem zaprasza mnie do siebie.
Korzystam. Nie mam nic ciekawszego do roboty.

***

 Następnego dnia znów jestem z nią umówiony, i to mnie dziwi. Nigdy nie bawiłem się w takie sprawy jak kolejne randki, choć nie wiem, czy można będzie nazwać to randką, skoro na samym początku nie będzie bzykanka... Mam jechać z nią do cukierni. Tak, cukierni. Po tort dla jej siostry, która kończy osiemnaście lat. Hmmm, kolejna jasnowłosa piękność? Być może wkrótce będę mógł pocieszyć jednego z moich kumpli towarzystwem takiej damy, i to nawet młodszej niż Bri. Tylko... co ja myślę? Nie będzie żadnej okazji, żeby to zrobić, bo nie zamierzam przecież spotykać się z blondyną już ani razu więcej. Takie codzienne kontakty są niebezpieczne, człowiek się przyzwyczaja, a później... Nie, nie ma mowy! To ostatnie spotkanie z Brigitte — przemęczę to urodzinowe przyjęcie, później przelecę ją kilka razy w mniej lub bardziej losowych miejscach, po czym zniknę, tak jak lubię. Bez słowa, bez pożegnań. Bardzo w moim stylu.
Jest popołudnie, więc mogę pójść na drinka. Wysyłam wiadomość do Wanka i nie muszę czekać zbyt długo na jego odpowiedz, która oczywiście jest pozytywna. Moczymorda! Widzę go z daleka, gdy docieram do małego baru, w którym lubimy przesiadywać — jest kameralnie, a barman nie pyta o wiek i dokumenty, ani nie ocenia, gdy masz już zdecydowanie zbyt wysoko w czubie.
Wellinger, na kogo się stylizujesz? — woła mój kumpel, podając mi rękę na przywitanie. — Nykaenen czy Olli?
Unoszę brwi, odwzajemniając uścisk i w ogóle nie wiem o co mu biega. Śmieje się głośno, uchylając drzwi, które skrzypią głośno. Wchodzimy do pomieszczenia zupełnie wolnego od ludzi, jeśli nie liczyć wysokiego mężczyzny za barem, który poleruje szklanki, jakby spodziewał się tłumów, choć te nigdy nie nadejdą.
Co jest nie tak z Finami? — pytam, siadając na wysokim krześle przy samej ladzie. Pachnie tam czystością i chłodem, choć na zewnątrz zaczyna robić się gorąco.
Jest pora obiadowa, głupku. Kto w takim czasie pije cokolwiek mocniejszego od wina? — wyśmiewa mnie, zamawiając dwa drinki. — Chyba tylko ruscy.
Kiwam głową, rozważając jego słowa.
Polacy? — wspominam, patrząc mu prosto w oczy i wiem, że zaraz sobie przypomni jak pewnego dnia zmasakrowaliśmy się z Polakami jeszcze zdecydowanie przed obiadem.
Zapomniałbym o naszych kolegach! — woła, waląc pięścią w blat, a sporych rozmiarów barman mierzy go uważnym spojrzeniem. — Kto by pomyślał, że Kot ma tak mocną głowę...
W odróżnieniu od ciebie — prycham, a w tym samym czasie ląduje przede mną solidna szklanka pełna lodu i brunatnego płynu. — Twoje zdrowie, przyjacielu.
Alkohol bardzo piecze w ustach i od razu idzie mi w głowę, bo nic konkretnego jeszcze nie jadłem. Między sezonami odżywiam się okropnie i tylko młody wiek sprawia, że wciąż pozostaję w formie. Podnoszę wzrok i przez chwilę mam przed oczami dwóch Wanków... dwie krzywe, przebrzydłe mordy mojego najlepszego kumpla, którego kocham i nie znoszę.
Mocne... — chrypi z zadowoleniem, zamawiając drugą kolejkę.
Nie mam zamiaru go powstrzymywać, choć jak tak dalej pójdzie, to urżnę się konkretnie i wieczorem nie będę w stanie prowadzić. Procenty zaczynają krążyć w żyłach, więc uśmiecham się wesoło do niego i swojej szklanki. Piję. Muszę pamiętać o Brigitte... Tylko kim ona jest? Ja wszystko mogę, ale nic nie muszę! Jeśli będę chciał upić się z Wankiem i przespać resztę dnia oraz całą noc, to tak po prostu zrobię. Jestem wolnym człowiekiem — z nikim przecież ślubu nie brałem.
Jak tam twoja dziewuszka? — pyta, mrużąc oczy. Widocznie poszło mu nie tam, gdzie trzeba. Nigdy nie umiał pić jak człowiek.
Dobrze, a jak ma być? Dzisiaj zmienię ją na nowszy model — odpowiadam, wzruszając ramionami i wlewam sobie kolejną zawartość szklanki wprost do gardła.
Marszczy brwi, zdziwiony. Nie wiem o co mu chodzi. Już zdążył się upić, że gapi się jak jakiś debil? 
To kiedy się z nią spotkałeś? — pyta.
Wczoraj wieczorem, a później bzykałem ją całą noc, dopóki nie zaczęła jęczeć i wołać pomocy... — oświadczam z zadowoleniem, a barman prycha, więc prostuję się na stołku i rzucam mu spojrzenie spod zmarszczonych brwi. Wank wygląda na zdruzgotanego i teraz już zupełnie nie wiem co się z nim dzieje.
Nie wyglądała na łatwą — dziwi się. — Widocznie przy tobie naprawdę wszystkie głupieją i gubią majtki...
Dociera do mnie, że chyba się nie zrozumieliśmy, albo mój kumpel cierpi na zaniki pamięci... bardzo znaczne zaniki pamięci.
Przecież wiedziałeś, że ją stukam! Robiliśmy to już w jakąś minutę po pierwszym spotkaniu — przypominam, irytując się odrobinę. Nie lubię, gdy ma te swoje momenty zawieszenia.
Wali się w czoło otwartą dłonią, a plaskający odgłos jest głośny, co denerwuje barmana, bo odstawia wytarte szklanki zdecydowanie zbyt nerwowo. Chyba ma nas dość...
Ty mamuci bobku, nie chodziło mi o blondi, tylko o dziewuszkę, która się z nami wiozła do domu... a raczej do miejsca pracy! — tłumaczy i wtedy dopiero rozumiem. — Pytałem o Romy!
Nie, tylko nie ona! Po co ją wspomina, gdy jestem nawet odrobinę wstawiony? To mnie wkurza... Ona sprawia, że staję się niespokojny, choć przecież wcale jej nie znam! 
Skąd mam wiedzieć? — burzę się, prosząc o kolejnego drinka, którego natychmiast wychylam, wyrywając szklankę z ręki wkurzonego barmana. — To nie jest moja dziewuszka, więc oszczędź sobie takich określeń...
Unosi obie ręce w obronnym geście.
Spoko, myślałem, że ją znasz, skoro zaprosiłeś ją do swojego świętego auta — mówi pojednawczo. — Nie była to typowa piękność, w jakich gustujesz, ale miała w sobie coś takiego, że aż chciało się na nią patrzeć. Nie wiem, czy zauważyłeś...?
Nie! — ryczę od razu i temat zostaje zamknięty.
Milczymy ładne parę chwil i cisza zaczyna mi ciążyć, choć alkohol uderzający falami do głowy robi swoje, dopóki nie otrzeźwia mnie odgłos otwieranych drzwi. Nie obracam się, ale na twarzy Wanka widzę zainteresowanie, i to spore, więc mogę nawet nie zgadywać, że do środka weszła właśnie kobieta... 
Akurat są dwie — mruczy, nachylając się w moją stronę. Unoszę brwi. — Szału nie ma, ale pogadać zawsze można.
Potrząsam głową na znak sprzeciwu. Nie chcę poznawać panienek, rzygam tym już od jakiegoś czasu, no chyba że są niesamowite, jak Brigitte. Zostajemy na swoich miejscach, a nowo przybyłe zajmują dwa stołki nieopodal. Są do bólu przeciętne i chyba zmęczone. Nie okazuję zainteresowania, a minuty mijają. Wiem, że się na nas gapią — być może nawet kojarzą nasze twarze z telewizji. Wank kopie mnie w stopę, ale nie reaguję, trzeźwiejąc zdecydowanie zbyt szybko...
Postawisz mi drinka? — słyszę tuż nad prawym uchem, gdy gorący oddech jednej z tych dziewczyn łaskota moją skórę. Nie czuję nic, zupełnie nic.
A co, przewrócił ci się? — prycham ironicznie, obrzucając ją swoim najmniej zalotnym spojrzeniem.
Kątem oka widzę jak Wank przesuwa dłońmi po twarzy i wzdycha głośno. Mam to w dupie, bo jestem zły. Dziewczyna patrzy na mnie wielkimi oczami, a po chwili odwraca się na pięcie i wraca na swoje miejsce szepcząc wystarczająco głośno jedno słowo: — Dupek. 
Moje drugie imię...

***

Tępy ból pulsuje w moich skroniach, gdy przemierzam ulice miasta. Specjalnie opuściłem dach w samochodzie, żeby ostatnie opary wypitego alkoholu mogły całkowicie się ulotnić, bo wstyd byłoby się przyznać przed taką damą, że schlałem się jak świnia we wczesnych godzinach obiadowych.
Miasto tętni życiem — jasno oświetlone ulice pełne są młodych ludzi, w tym także dziewczyn, które na pewno chętnie dałyby się zaprosić do takiego auta na małą przejażdżkę, a później też i na niezobowiązujący seks. Nie wiem, czy powinno mnie to cieszyć, czy brzydzić. Chciałbym... chciałbym poznać kogoś, kto nie jest taki jak ja — znudzony zepsuciem własnym i reszty świata. Co jest złego w zdobywaniu, staraniu się o kogoś? To wszystko przychodzi mi zbyt łatwo! Nie mówię tego na głos i nie wie ani Wank, ani nawet Richard, ale przestało bawić mnie to całe zamieszanie wokół mojej osoby. Czasami mam ochotę po prostu zniknąć, bo czuję, że to wszystko nie ma sensu... Moje życie jest pasmem męki na treningach, nerwów w czasie konkursów i ostrego imprezowania w wolnym czasie. Czy tylko tyle mnie czeka? Zawsze tak już będzie? 
Otrząsam się z tych głupich, późnowieczornych rozmyślań, gdy muszę przyhamować na czerwonym świetle. Wtedy całkowicie już trzeźwieję i postanawiam wrócić do własnego ja, ignorując ten durnowaty głos w głowie, który krzyczy: Stać cię na więcej! Musisz się zmienić!
Chrzanię to! — mówię na głos, zaciskając dłonie mocno na kierownicy i ruszam z piskiem opon zostawiając za sobą swąd palonej gumy, zanim światło zmienia się na zielone.

***

Znów jestem tam, pod tym domem. Patrzę szeroko otwartymi oczami na odsuwaną właśnie bramę i nie mogę nawet spodziewać się tego, co wydarzy się w ciągu kilkunastu najbliższych minut. Nie przyznałbym się nikomu, w tym i  samemu sobie, że żołądek skręca mi się ze zdenerwowania, co nie jest zdecydowanie w moim stylu. Dlatego też powtarzam w myślach, że po prostu tam wejdę, wniosę ten cholernie wielki tort i będę sobą — oleję wszystko i wszystkich, a później zabiorę Brigitte na pożegnalne bzykanie, które uświetnię wiadomością o moim rychłym wyjeździe z kraju. Potrafię doskonale kłamać, gdy zajdzie taka potrzeba...
Bri trajkocze jak katarynka i tylko pamięć jej wspaniałych umiejętności łóżkowych powstrzymuje mnie przed ucieczką od tego gadania. Opowiada o swojej siostrze. Co mnie obchodzi jej siostra? Przecież nie przelecę jej z okazji osiemnastych urodzin, litości! Na taki prezent musiałaby sobie zasłużyć, nawet jeśli jest równie piękna jak jej starsza siostrzyczka.
Uniesiesz? — słyszę, gdy nachylam się do bagażnika, by wyciągnąć kupę ciasta biszkoptowego poskładaną w jakieś wymyślne okręgi.
Prostuję się natychmiast, prawie uderzając tyłem głowy w klapę. Głupi uśmiech niedowierzania wypływa na moją twarz, gdy patrzę na nią krzywo i trochę ze złością. Jak może pytać o coś takiego, skoro jestem facetem? Uniosę ją, więc z tortem też sobie poradzę, bo nie należy ona do drobnych kobietek. Też mi coś, pyta czy dam radę!
Nie było pytania... — tłumaczy, lekko zawstydzona. 
Kiwam głową na znak aprobaty i po raz drugi schylam się po tort. Napinam mięśnie i... kurwa, rzeczywiście jest ciężki! Nie daję tego po sobie poznać, ale sztangi na sali treningowej bywają lżejsze, niż ta masa niepotrzebnych kalorii.
Prowadź — mówię do niej, ponieważ stoi tylko i gapi się na mnie cielęcym wzrokiem. Nie mogę pokazać, że mój kręgosłup odwykł od takich obciążeń, bo zaniedbałem ćwiczenia.
Ostrożnie stawiam każdy krok i jakoś udaje mi się nie zrobić z siebie idioty. Docieramy już prawie do drzwi, gdy potykam się lekko na kamykach, którymi wysypany jest podjazd. Wstrzymuję oddech i łapię równowagę, a Bri piszczy cicho, zatrzymując się w miejscu. Rzucam jej karcące spojrzenie i nie wierzę, że tak szybko potrafi zmienić się z kocicy w prawdziwą panikarę. 
Całe szczęście, że dałeś radę go utrzymać! — mówi z ulgą, a ja ruszam do przodu, po czym dodaje szeptem: — Romy nie spodziewa się żadnego tortu...
Tylko schody ratują mnie przed upokarzającym upadkiem w sam środek lukrowanego ciasta, gdy potykam się po raz kolejny i padam na kolana tuż przed pierwszym schodkiem. Co ona powiedziała?! Jaka Romy? Romy jej siostra, czy Romy sprzątaczka? Jej siostra nazywa się tak jak sprzątaczka? Coś takiego, do jasnej cholery! Mam chyba stan przedzawałowy, bo moje serce zaczyna bić wszędzie, nawet w gardle. Co ja wyprawiam?
Jest cały? — piszczy Bri, podbiegając do mnie.
Tak — warczę i staję na nogi.
Udało mi się oprzeć tackę na jednym ze stopni i tort tylko zachwiał się nieznacznie, odpadło też kilka ozdób, ale doszedłem do wniosku, że to i tak nic takiego...
Co się z tobą dzieje, Andreas? — pyta, gdy znów podnoszę ciasto z niemym jękiem wysiłku. — Jesteś pijany?
Prycham i głową wskazuję jej, by otworzyła wreszcie te cholerne drzwi, zanim znów zrobię z siebie debila, bo się przesłyszałem. Musiałem się przecież przesłyszeć! W takich domach nie mieszkają zwykłe panienki ukrywające dziecko w klasztorze... 
Pomimo tego, że idę, to całe moje ciało wzbrania się przed przejściem przez próg. Tam jest gorąco i głośno, a dalej, w salonie, aż roi się od ludzi. Słyszę to jedynie, bo widok przesłania mi tort. 
Idz powoli i prosto, dopóki cię nie zatrzymam. Droga wolna.
Czuję się jak głupek, gdy tak kroczę sobie po cudzym salonie, wśród kompletnie nieznanych ludzi. Denerwuję się... Cholera jasna, ja się denerwuję! Ręce zaczynają mi się pocić i drżą. Chcę już odstawić ten tort i spadać gdzie pieprz rośnie. Ona nie powiedziała: Romy. Nie... Nie zobaczę jej tutaj. Posprzątała przed imprezą i wróciła do swojej córeczki, do klasztoru. Tam, gdzie jej miejsce... Odstawię gdzieś tort, a moim oczom ukaże się młodsza kopia Brigitte — piękna i równie wspaniała. 
Gdzie ta seksowna osiemnastka? Mam tu dla niej małe co nieco... Sto lat, sto lat, czy jak to leciało?! Brigitte, śpiewaj razem ze mną! — wołam, robiąc z siebie kompletne pośmiewisko, ale nerwy odbierają mi rozum.
Słyszę ich śmiechy, a czyjaś dłoń zatrzymuje mnie w miejscu. Ktoś coś zapala, chyba pstryknęła zapalniczka... Raz, a później kolejny. Oddycham płytko, ale jeszcze dość spokojnie. Męski głos każe mi postawić tort na stoliku i tak też robię, a w sekundę później dzieją się rzeczy, które dosłownie mnie oślepiają — trochę niezdarnie opuszczam ciasto na drewniany blat w momencie, gdy race umieszczone na czubku wybuchają, a między nimi i snopem wypuszczanych iskier widzę kompletnie zdziwioną, ale jakże znajomą twarz.
Romy. Romy sprzątaczka? Nie. Romy siostra Brigitte.
Dopiero teraz dostrzegam podobieństwo...

***

Andreasie, pozwól, że przedstawię ci moją ukochaną młodszą siostrę!
To jedno zdanie całkowicie mnie dobija... Tylko nie wiem czemu! Czym ja się przejmuję i dlaczego gapię się na brunetkę szeroko otwartymi oczami? Wygląda inaczej... Widzę ją dokładnie, a mój mózg rejestruje to, że pod sportowym dresem skrywała piękne ciało i gładką, bladą skórę. Jej twarz... Nie, nie mogę na nią patrzeć! Jej oczy są ciemnoniebieskie, ale jakby zimne... lodowate. Czy to tylko dla mnie z jej spojrzenia wieje chłodem? Jest zła, widzę to doskonale.
Romy, to Andreas.
Wiem, że moja dłoń jest wilgotna od potu, ale nie mam innego wyjścia — chwytam jej mniejszą i zimną, ściskając może nawet zbyt mocno. Nie panuję nad nerwami, choć próbuję udawać opanowanego. Race wciąż wystrzeliwują tysiące iskier, a ja nie mogę oderwać wzroku od jej twarzy, ani puścić jej wolno. Zupełnie bez powodu... Nie ma dla mnie Brigitte, nie ma innych ludzi. Wspomnienie dziewczyn, które znałem wcześniej blednie i ulatuje w niepamięć, ponieważ po raz pierwszy w życiu nie widzę w kobiecych oczach zainteresowania moją osobą. Te są smutne i zimne, choć niezaprzeczalnie jest w nich zdziwienie i coś jeszcze... nie mogę tego nazwać. 
Wyrywa rękę z mojego uścisku i spuszcza wzrok, gdy ktoś inny łapie mnie za ramię. Nie patrzę kto to, bo doskonale wiem — Brigitte, wciąż tu jest. Całuje mnie w policzek i pyta czy jej siostra jest słodka... Miałbym na nią milion innych określeń, ale nigdy nie byłoby to "słodka"... Blondynka wskazuje na jej zawstydzenie, ale ja tego nie widzę — ona się złości, a nie wstydzi! Czy Brigitte jest ślepa, czy tak mało zna własną siostrę, żeby te rumieńce zdobiące jej policzki uznać za objaw wstydu? 
Znów zostajemy sami w naszej małej przestrzeni wzajemnej obserwacji, bo Brigitte oddala się, by kroić tort. Tak sądzę. Stukają talerze, goście — których wcześniej słyszałem, ale wcale nie zauważyłem — zaczynają znów rozmawiać, a ja stoję tam i po prostu nie mogę oderwać wzroku od tej dziewczyny, choć przecież nie jest zupełnie w moim guście i sam nie wiem czego od niej chcę...
Moje ciało wzdryga się automatycznie, gdy ona się do mnie nachyla. Sposób, w jaki włosy muskają jej policzek i kącik pełnych ust sprawia, że robi mi się gorąco. Oddech mam ciężki jak po biegu, ale udaję, że wszystko jest ok.
Mogłeś przedstawić się wcześniej — słyszę i reaguję na jej głos inaczej, niżbym tego chciał. — Wiesz, na przykład, gdy podwiozłeś mnie pod dom. Nie...
 Zaciskam dłonie w pięści, bo ona nic nie rozumie! Po co miałem się przedstawiać, skoro mnie nie interesowała i nie miałem pojęcia, że zaledwie dzień wcześniej poznałem jej siostrę! Po co miałem to robić? Faceci się tak nie zachowują... Tylko, że teraz... Gdybym poznał ją dziś, w innych okolicznościach — to jej przedstawiłbym się jako pierwszy...
Nie wiedziałem! — syczę, a w myślach układam jakiś zgrabny powód, którym się wytłumaczę. Cholernie mnie do niej ciągnie i muszę to przyznać, gdy nachyla się jeszcze bliżej, a ja mogę poczuć zapach jej skóry. O czym miałem powiedzieć? No tak, nie przedstawiałem się z wiadomego powodu... — Nie miałem pojęcia. Myślałem, że tylko tu sprzątasz!
Wiem, że te słowa wypowiedziane pod wpływem jej bliskości były błędem już w sekundę później, gdy odsuwa się na odległość ramienia, a w jej oczach coś się zapada i jakby gaśnie, rozbłyskając na nowo w momencie, w którym wyprowadza cios tak mocny i trafny, że na chwilę widzę wokół gwiazdki.
Wszystko dzieje się tak szybko, że nie mam szans nawet zasłonić twarzy. To boli, ale gorszy jest element zaskoczenia i furia widoczna na jej twarzy, choć chwilę później wszystko — moje zdziwione westchnienie, szmer głosów ludzi i podniesiony głos Brigitte — tonie w okropnym wrzasku bólu, gdy Romy łapie się za nadgarstek, a z jej oczu tryskają łzy. 

***

 
Moje drogie dziewczęta!


Muszę Was przeprosić za to, że zwlekałam z udostępnieniem tego rozdziału, ale powód był, i to spory. Nie chcę się tu nad tym rozwodzić, bo na pewno Was to nie zainteresuje ;) Podchodziłam do końcówki rozdziału kilkanaście razy i opisanie ich spotkania oczami Wellingera sprawiło mi dużo kłopotów, ale zdołałam je pokonać. Zmieniłam odrobinkę koncepcję opowiadania, bo wpadłam na wspaniały pomysł skomplikowania fabuły jeszcze bardziej! Dziwię się, że wcześniej tego nie wymyśliłam... Myślę, że się Wam spodoba.
Chciałabym też zaznaczyć, że możecie tu traktować naszego bohatera jako odrobinę starszego, niż w rzeczywistości jest właściciel jego danych — mój Welli ma lat dwadzieścia jeden i będzie stawał się coraz większym skurwielem z rozdziału na rozdział ;) Zapomniałam o tym wspomnieć na samym początku, jak i o tym, że będą pojawiały się przekleństwa i czasem też sceny +18, choć nie jakieś znowu drastyczne. Czytacie na własną odpowiedzialność i z góry przepraszam, jeśli ktoś poczuje się urażony.
Mam nadzieję, że taki rozwój wypadków przypadnie Wam do gustu. Dziękuję za wszystkie opinie, pytania i ogólne zainteresowanie opowiadaniem, bo się tego nie spodziewałam. Przepraszam za błędy i pozdrawiam serdecznie! :*

czwartek, 7 sierpnia 2014

#5

 I dlatego, że przekroczyłeś domu mego progi,
 serca podwójnie bronić będę...

Romy
  ***

 
Chyba nie zamierzasz tego zjeść, prawda Romy? — Zimny, cienki głos przecina spokój poranka i wzdrygam się nieznacznie, bo nie miałam pojęcia, że jestem obserwowana.
Moja wyciągnięta ręka zamiera tuż nad stołem, gdy z niechęcią odrywam wzrok od czekoladowej babeczki, o której marzyłam przez ostatni kwadrans. Spojrzenie matki jest na pozór obojętne, tak samo ton głosu, ale wiem, że w tych słowach kryło się ostrzeżenie. Cofam więc lekko drżącą dłoń i sięgam po mrożony kieliszek z wodą mineralną, chwilowo ochładzając spłonioną nagłym wstydem twarz. Nikt nie zwrócił na to uwagi, choć nie jesteśmy w jadalni same — obok mnie siedzi Brigitte, wyprostowana i idealna pod każdym względem, mimo tego, że dopiero niedawno wstała z łóżka. Z godnością popija chłodny sok pomarańczowy, od którego zawsze zaczyna swój dzień. Łapie moje spojrzenie i uśmiecha się uprzejmie, trochę zdziwiona, jakbym wyrwała ją właśnie z głębokiego zamyślenia. Wygląda na rozkojarzoną i ciekawi mnie dlaczego tak jest. Odwzajemniam uśmiech i odwracam wzrok. Ojciec czyta gazetę i nawet, gdyby słyszał wcześniejsze słowa matki, to nie mam prawa liczyć, że zareaguje. On po prostu woli się nie wtrącać... Bywa w domu niezwykle rzadko i dziś właśnie jest jeden z tych nielicznych dni, gdy jesteśmy wszyscy razem. Czuję, że coś wisi w powietrzu — jak zwykle przy okazji rodzinnego spotkania.
Podasz mi chleb, Romy? — pyta Christina, obecna żona mojego ojca, wskazując na koszyk pełen świeżego, razowego pieczywa. Robię to bez wahania, ponieważ ją lubię i dlatego, że jest w zaawansowanej ciąży. Mruga do mnie okiem i wiem, że mi współczuje. Muffina nadal leży na talerzu, nietknięta, i tak już zostanie, bo w naszym domu nie jada się słodyczy bez konkretnej okazji. Ciastko zostało postawione na środku stołu, by ćwiczyć moją samokontrolę, która — jak widać — wciąż nie jest wystarczająco silna.
— Od kiedy to znów jadasz chleb? — cedzi moja matka, nie kryjąc ironii w głosie. Celuje oczywiście w restrykcyjną dietę Christiny, której ta wcześniej musiała przestrzegać, bo z natury nie jest najszczuplejszą kobietą.
— Jadam chleb dokładnie od tego momentu, w którym zapłodnił mnie twój były mąż, bo mogę — pada spokojna odpowiedź i muszę wbić wzrok w swój pusty talerz, bo wielka potrzeba głośnego śmiechu wzbiera we mnie potężną falą, trudną do zatrzymania.
Czuję, że noga Brigitte drga nerwowo, podobnie jak kącik moich ust. Ojciec chrząka znacząco, ale po raz kolejny nie reaguje. Christina podniosła z godnością rzuconą jej rękawicę i w spokoju zajada się chlebem, a chrupiąca skórka pęka w jej ustach, jakby składając rywalce wyzwanie. Opanowałam się na tyle, że mogę już spokojnie spojrzeć przed siebie — moja matka, Andrea, wygląda na niewzruszoną, choć jej oczy prawie iskrzą i gdyby mogła zabijać wzrokiem, to Christina już dawno leżałaby pod stołem.
Przewracam oczami dyskretnie i zaczynam obmyślać powód, dla którego mogłabym się wymknąć. Brak treningu sprawia, że czuję się poddenerwowana, choć nic nie mogę poradzić na to, że Eryk właśnie dziś postanowił dać mi wolne. Jest jeszcze jeden powód, przez który mam sensacje żołądkowe na samą tylko myśl — chłopak z czerwonego auta... Co teraz robi? Gdzie mieszka? Dokąd się udał, gdy zniknęłam za bramą i straciłam go z oczu? To mnie dołuje i postanawiam stłumić w sobie tą dziwną tęsknotę, a raczej chęć, by go odnaleźć i poznać bliżej. Było w nim coś takiego, co działało na mnie jak światło na ćmy — dosłownie ciągnęło z całych sił. Okazał mi zainteresowanie, a to wystarczyło, bym zaczęła o nim marzyć. Takiej jak ja nie potrzeba dużo... Boli mnie to, że już nigdy go nie zobaczę.
Przytomnieję tak nagle, że prawie spadam z krzesła. Spoglądam w dół, by przeczekać zawrót głowy i mrugam bardzo szybko. Mam dość, nawet tego papierowego jedzenia. Wiem, że matka tylko czeka, by zacząć wykład na temat zdrowego odżywiania i naszej kompletnej niewiedzy, a nawet ignorancji. Jeśli tak się stanie, ja zwymiotuję na stół.
Nigdy nie traktowałam tej sytuacji jako dziwnej — to, że mieszkam pod jednym dachem z ojcem-playboyem, jego ciężarną partnerką i wiecznie pijaną matką, wydaje mi się całkiem normalne, bo zdążyłam już do tego przywyknąć. Jak to mówią — kto bogatemu zabroni? Gdybym potrafiła ich kochać, to może zależałoby mi na normalnych układach we własnym domu... Gdybym w ogóle potrafiła kochać.
Nie mamy dla siebie ciepłych uczuć, nawet ja i Bri. Nie nauczono nas tego, co w innych rodzinach jest świętością — umiejętności rozmawiania ze sobą i dzielenia się radością lub problemami. Gdy na nią patrzę, widzę jedynie podobiznę moich rysów twarzy, obleczoną w piękniejszą skórę i przyozdobioną lepszymi włosami. Czuję jakaś więź, ale być może jest to jedynie przyzwyczajenie? Nie kocham mojej siostry, choć chciałabym, bo wiem, że jest dobra i na to zasługuje. Szanuję ją, ale nic więcej. Wygląda na zadowoloną z życia i radosną — zastanawiam się, czy powodem tego jest sukces na lodzie, czy może koleś, z którym wyszła zeszłego wieczora. Przyjechał po nią zaraz po zmroku i mignęła mi jedynie przed oczami, otoczona aurą tajemniczości i drogich perfum. Nie doczekałam jej powrotu, zasypiając tuż przed drugą w nocy. Musieli dobrze się razem bawić...
— Pójdę już — stwierdzam, ukrywając to, jak bardzo trzęsą mi się dłonie, gdy odkładam serwetkę na stół. — Było pyszne, dziękuję.
Uciekam, zanim ktoś zdołałby mnie powstrzymać. Panuje tu taka niepisana reguła, że pierwszy od stołu wstaje ojciec, a ja właśnie po raz kolejny ją złamałam. Wiem, co nadchodzi. Czuję to nawet w koniuszkach palców u stóp. Pulsuję cała, bo moje serce wybija niezdrowy rytm dyktowany nieuzasadnionym strachem. Dłonie wilgotnieją, wzrok się wyostrza, oddech spłyca. Panika. Otwieram drzwi swojego pokoju i natychmiast zatrzaskuję je na siedem spustów. Muszę być sama, muszę się ukryć! Kątem oka widzę ciemne plamy pełzające po ścianach, ale gdy tam patrzę, one znikają, by pojawiać się znów i znów. To błędne koło — tłumaczę sobie. — Nic tam nie ma, one nie istnieją.
Czuję się jak zwierzę w małej, ciasnej klatce...
Tabletki trzymam w szafce przy łóżku i wiem, że tam właśnie je znajdę — całą szufladę kolorowych pastylek, które swoją niewinną postacią przypominają owocowe gumy do żucia, ale nimi nie są. Biorę dwie i szybko połykam. Jedna z nich staje mi w gardle, bo jestem bardzo spięta. Krztuszę się, palcami obejmując gardło. Przełykam kilka razy i jest po wszystkim, a to nie pierwszy już raz, gdy duszę się z własnej winy. Nienawidzę tego! Muszę się położyć, albo nie — lepiej stać, gdybym musiała uciekać. Tylko przed czym tym razem? Coś mi się stanie, wiem to doskonale... Ciekawe, czy ktoś będzie po mnie płakał? 
Siadam na łóżku, a moje stopy podrygują nerwowo, kolana mi skaczą. Nie panuję już nad tym, atak jest wyjątkowo silny. Czuję jak mięśnie zaciskają się pod skórą i brzydzę się tym. Skurcz wykręca mi palce u lewej nogi i tracę równowagę, chwytając ściśnięte miejsce. Puść! Puść, no! Proszę... puść! Zęby zaciskam tak mocno, że to aż boli, a w oczach stają mi znienawidzone łzy. Jestem słaba, taka słaba.
Oddychaj... Oddychaj... Musisz oddychać...
Leżę na podłodze z nogą podkurczoną przy brzuchu i wyję niemo, zalewając się łzami. Bez powodu. Gdybym tylko wyobraziła sobie, że moje mięśnie to galaretka i właśnie się rozpływają... o, tak... Skupiam się ostatkiem sił i woli, a po chwili skurcz ustępuje. Czuję jedynie lekkie mrowienie w stopie i mogę się wyprostować, a chwilę później wstaję. Niepokój jednak wciąż jest wokół mnie, we mnie i cały mnie pochłania. Muszę to rozchodzić — spaceruję więc, licząc kroki. Tabletki zaczynają działać, bo robię się senna. Tym razem dostałam mocniejsze i odnotowuję sobie w biegnących szaleńczo myślach, by podziękować lekarzowi przy następnej wizycie za ten mały objaw litości.
Doskonale czuję, w którym momencie atak mnie opuszcza — z sekundy na sekundę robię się bardzo słaba i coś, jakby ciepła woda, spływa mi po kręgosłupie, od głowy, aż po same lędźwie. Wzdrygam się na to uczucie i wracam do normalnej świadomości. Moje dłonie są blade, poznaczone niebieskimi żyłami i omdlewające, a nogi drżą jak wymarzona wcześniej galaretka. Chyba nawet nie mam w nich kości. Jestem zlana zimnym potem i wykończona do granic. Wlokę się na łóżko i padam na nie na wznak, prawie natychmiast zasypiając. Kolejny raz na mojej długiej liście... Kolejny raz, gdy przetrwałam i nie poddałam się, całkiem sama...
Nie jestem wariatką. 
Jestem tylko bardzo samotna w pojedynku z własną głową.

***

Wieczorem każą mi się ubrać w sukienkę. Jest biała, słodka i... zupełnie mi się nie podoba. Patrzę otumaniona na stojącą przede mną matkę, która właśnie obudziła mnie głośnym łomotaniem do drzwi i wyrwała z łóżka. Za oknem wciąż świeci słońce, ale wiem, że jest późno, bo boli mnie głowa, a to znak, że przespałam cały dzień.
— Wykąp się i doprowadź do normalnego stanu, a później włóż to — mówi, podając mi małą, białą kieckę, gładką i zimną w dotyku. Na odchodnym odwraca się jeszcze i dodaje: — Makijaż też byłby całkiem na miejscu, bo na własnym przyjęciu urodzinowym wypada przynajmniej znośnie się prezentować.
Czyli nie zapomnieli... Rzucam ten kawałek pięknego materiału na łóżko i krążę nerwowo po pokoju. Moje urodziny, osiemnaste. To dlatego Brigitte tak nagle wróciła! Byłam przekonana, że nikt nie będzie o tym pamiętał, a jednak. Coś dziwnego, jakaś ekscytacja, kiełkuje w moim brzuchu. Przyjęcie! Moje własne! To prawie tak, jakbym znów była dzieckiem i na ten jeden dzień w roku mogła nim być. Tak bywało w przeszłości — na czas urodzin wszyscy byli dla mnie mili, a matka odpuszczała mi trening i nie krzyczała. Tak, jak dziś.
Rozbieram się powoli przed białym, wielkim lustrem i obserwuję krytycznym okiem każdy skrawek skóry, każdą wklęsłość i wypukłość mojego ciała. Dotykam ich palcami, są przyjemne w dotyku i to napełnia mnie dziwną euforią, ale natychmiast przywołuję się do porządku.
— Jesteś brzydka — głos wychodzi z mojego gardła, a lustrzane odbicie wysokiej brunetki porusza różowymi ustami, które wykrzywiają się z pogardą. Podnoszę rękę, celuje we mnie wskazujący palec, dokładnie między piersiami. — Powinnaś się wstydzić!
Jestem zupełnie naga i płaczę. Bardzo długo płaczę, a gdy wreszcie za oknem zapada zmierzch i okrywa drżące ciało chłodnym cieniem, odrywam wzrok od własnego znienawidzonego odbicia i udaję się do łazienki. Nalewam do wanny wrzątku, który wściekle paruje i stoję nad nią, zastanawiając się, czy ulżyłabym sobie, gdybym właśnie teraz zanurzyła się w wodzie. Oczami wyobraźni widzę czerwoną, poparzoną skórę i przez chwile wydaje mi się, że to byłoby jak ukojenie — sprawić sobie taki właśnie ból. Wkładam tam prawą rękę, tylko na chwilę i wrażenie jest porażające! Natychmiast oblewam palce zimną wodą i zaciskam zęby. Boli! Naprawdę boli! Pod skórą odzywa się tępe pulsowanie i mam wrażenie, że moja dłoń zaraz wybuchnie. Co też przyszło mi do głowy wcześniej, gdy rozważałam wejście do środka? 
Gdy ochładzam ukrop wystarczającą ilością zimnej wody, mogę wreszcie zanurzyć się w pianie aż po samą brodę. Próbuję się zrelaksować i nie dopuszczać do siebie głupich myśli, typu utopienie się i co by było, gdyby matka znalazła mnie nieżywą w wannie. To okropne i czasami boję się sama siebie. Trwam tak przez jakiś czas, zawieszona między snem a jawą, później wycieram się szybko i myję zęby, po wszystkim zaś uciekam z zaparowanej łazienki i usiłuję się streszczać.
Potrafię się malować, i to całkiem dobrze, więc makijaż to pestka, nawet zakrycie podkładem blednącego siniaka pod okiem. Moje wytuszowane rzęsy są długie i bardzo ciemne, a przez to oczy wydają się jeszcze większe, niż są w rzeczywistości. Łuki brwi mam wyraźne, dlatego nie muszę ich dorysowywać, tak jak Brigitte. Jasne odrosty na głowie zaczynają być widoczne, ale ciemny brąz wciąż dominuje i wiem, że zafarbuję je na ten kolor po raz kolejny, a potem znów i znów, byleby tylko odciąć się od wyglądu z dzieciństwa...
Najwięcej czasu zajmuje mi decyzja o ubraniu białej sukienki. To jedna z tych, co przypominają kostium baletnicy i pasują jedynie na wysokie, szczupłe dziewczyny — takie jak ja w tym momencie. Co z tego, że taka właśnie jestem, skoro nie czuję się sobą? Nie czuję się dobrze... Dotykam wąskiej talii i płaskiego brzucha, a widzę dziecięcy tłuszczyk. Przesuwam palcami po policzkach i wiem, że są okrągłe, wciąż pucułowate. To mnie dobija... Nie jestem też płaska jak modelki, a moje biodra wydają się szerokie, choć zależy jakby na to patrzeć. Chyba zwariuję! No i ten biały kolor... Jestem niemal pewna, że matka wybrała taką specjalnie — nosiłam podobną na treningi, gdy byłam mała i ta biel wspaniale zlewała się z kolorem lodowiska, szczególnie zaś, gdy na nim leżałam po niezliczonych upadkach...
Zaciskam zęby i wciągam ją przez głowę. Jest ciasna, i taka ma być. Cierp, ale wciśnij się w rozmiar zero! Ciekawe jak, przy takim wzroście? To tylko niewiele ponad metr siedemdziesiąt, a czuję się jak olbrzymka, choć Bri jest jeszcze wyższa i to akceptuje. Walczę z materiałem, usiłując nie dotykać twarzy, bo podkład nie wybacza takich błędów, szczególnie w zetknięciu z białym materiałem.
Patrzę w lustro, teraz już kompletnie ubrana. Rozpuszczam nieco wilgotne włosy i przeczesuję je palcami, nieświadomie zagryzając wargę. Mogę tam zejść, nie wstydząc się swojego wyglądu. Mogę to zrobić! Moje uda są szczupłe, nawet w tej sukience. Skóra na kolanach już nie skrywa wałków tłuszczu, jest dobrze naciągnięta. Sprawdzam to, i tak właśnie jest. Obojczyki są widoczne i wystają. Muszę sprawdzić podbródek... Wszystko jest tak jak powinno. Jestem normalna!
Po schodach schodzę powoli, uspokajając bijące bardzo mocno serce. Nie, to nie atak. To tylko stres. Słyszę głośne rozmowy, śmiechy i odgłosy szkła obijającego się o siebie. Pokonuję kolejne stopnie w dół, wychodząc z ciemności do światła — widzę je niżej i stopniowo ciepły blask otula mnie całą, gdy pozostaje mi już tylko ostatnia prosta. Salon jest pełen ludzi i jedno spojrzenie pozwala mi stwierdzić, że większość z nich dobrze znam. Wszyscy są ekscentryczni, zblazowani i udają zadowolonych ze spotkania, choć to przecież tylko kolejna okazja do upicia się drogą wódką i szampanem, dzień jak co dzień. 
Stąpam ostrożnie i jestem już na dole, gdy zauważa mnie mój ojciec. Kiwa głową, bym podeszła, więc tak właśnie robię. Onieśmielenie zabiera mi dech. Jest ktoś nowy... 
— Nasza jubilatka — zapowiada mnie i podnoszę wzrok, przygarnięta jego muskularnym ramieniem. — Gorąca osiemnastka.
Śmieje się rubasznie, więc coś już wypił. Obok nieodmiennie stacjonuje jego satelita, Christina. Wyglądają pięknie, o wiele młodziej, niż powinni, bo oboje są już grubo po czterdziestce. Towarzyszą im ludzie, których nie znam i wcale nie chcę poznać, ale nie mam innego wyjścia. Ojciec puszcza mnie, gdy jest już po wszystkim i mogę przejść dalej. To jego partnerzy biznesowi, Austriacy. Mają syna w moim wieku i wyrazili chęć, bym przy następnej okazji go poznała. No, chyba nie...
— Napij się, bo wyglądasz jak przerażona gęś. — Matka chwyta mnie pod łokieć i wciska do ręki kieliszek szampana. Sama pachnie jedynie perfumami, co niezmiernie mnie dziwi, bo zazwyczaj o tej porze jest już przynajmniej po jednej lampce wina. Czyżby abstynencja? 
Patrzę na nią, gdy piję. Jest piękna i żadne pokłady nienawiści, które w sobie kryję, nie mogą temu zaprzeczyć. Ma regularne rysy twarzy, mały nos i skórę gładszą, niż moja. Jej oczy są przenikliwe i zimne, ale mężczyznom mogą się podobać. Oczy kota. 
— Alkohol jest bardziej kaloryczny, niż to ciastko, którego mi dziś zabroniłaś — mamroczę cicho pod nosem, maczając usta w gazowanym płynie. Bąbelki pękają pękają tuż przy mojej twarzy.
— Zamilcz — słyszę i zimne palce wciskają się w moją wrażliwą skórę w zagłębieniu łokcia. Mrużę oczy, pijąc posłusznie.
Kręci mi się w głowie, ale tylko trochę. Kieliszek odstawiłam już dawno, a teraz kręcę się po salonie, od gościa do gościa i rozmawiam z każdym z osobna, wdzięcząc się jak idotka. Czegoś mi brakuje, ale nie wiem dokładnie czego. Kogoś jeszcze nie widziałam, a powinien tu być. Skupiam myśli, opierając się o ścianę. Brigitte!
— Gdzie jest Bri? — pytam Christiny, bo tylko ona jest trzeźwa w tym towarzystwie. — Nigdzie nie mogę jej znaleźć.
Nachyla się blisko, widząc mój niepokój. Ciepłą dłonią obejmuje mój nadgarstek i to jest to, do czego nie jestem przyzwyczajona — delikatność. Przez chwilę czuję w sercu impuls jakiegoś dobrego uczucia, ale szybko znika.
— Przyjedzie z tortem i niespodzianką — mówi na tyle głośno, bym mogła ją usłyszeć. Żadnego krzyku, żadnej ironii. — Lada chwila tu będzie.
Unoszę brwi, przetrawiając tą informację. Pojechała po tort? Dziwę się, że miała na to ochotę, skoro do naszej dyspozycji jest kucharz, który przecież gotuje nam obiady. To jego rola. Moja siostra zrobi to dla mnie?
Słyszę jakieś zamieszanie w holu, a po chwili widzę już jej jasną głowę, gdy idąc, góruje nad większością ludzi — musi mieć na nogach niebotycznie wysokie obcasy, i tak właśnie jest. Oglądam to wszystko jak na zwolnionym filmie, bo po atakach zawsze jestem lekko otumaniona, a w dodatku wpłynął na mnie wypity szampan. Jej mina mnie martwi — niby się uśmiecha, a jednak w jej oczach czai się coś dziwnego... Niepokój? Złość?
Znajomi podziwiają ją i jej perfekcję, gdy podchodzi bliżej i bierze mnie w ramiona. Jestem sztywna i czuję się głupio, ale odwzajemniam uścisk. Rzeczywiście jest wysoka w tych butach! Ja też powinnam założyć szpilki... — myślę, ale w tym momencie moją uwagę odwraca gigantyczny tort, który... idzie na długich, niewątpliwie męskich nogach. Puszczam siostrę, by lepiej się przyjrzeć temu zjawisku. Czyli to prawda — ona ma jakiegoś faceta. To nie może być nikt inny, skoro wszyscy zainteresowani są właśnie tutaj. Zaraz go poznam, faceta mojej siostry. To pierwszy, którego zaprosiła do domu, a jest już w takim wieku, że to może być coś poważnego...
Ludzie zaczynają się śmiać i gwizdać, a mnie nagle wpada do głowy Eryk, choć nadzieja natychmiast pryska, gdy zza tortu słyszę wreszcie głos niosącego. To nie jest mój trener, którego tak chciałabym zobaczyć. Wzdrygam się i niewyraźny uśmiech znika z mojej twarzy, bo coś jest nie tak, choć jeszcze nie wiem co...
— Gdzie ta seksowna osiemnastka? Mam tu dla niej małe co nieco... Sto lat, sto lat, czy jak to leciało?! Brigitte, śpiewaj razem ze mną!
Tort ląduje na przysuniętym przez ojca stoliku, wszyscy wstrzymują oddechy w radosnym oczekiwaniu na moją reakcję, gdy niepostrzeżenie wystrzeliwują kolorowe race wciśnięte w ciasto, a pomiędzy nimi ukazuje mi szeroko uśmiechnięta twarz blondyna, którego miałam już nigdy nie spotkać. Moje serce zamiera, a jego oczy otwierają się szeroko. Bardzo szeroko...
— Andreasie, pozwól, że przedstawię ci moją ukochaną młodszą siostrę! — szczebiota Brigitte, na powrót mnie obejmując. Ciągnie mnie w jego stronę, a ja całkowicie nieświadomie zapieram się nogami o podłogę. — Romy, to Andreas. 
Wyciąga rękę i nie spuszcza ze mnie wzroku. Jego źrenice są wielkie i czarne jak noc, widzę w nich swoje przerażone odbicie. Race wciąż wystrzeliwują tysiące małych iskierek, całkiem podobnych do tych, które przechodzą moją skórę, gdy podaję mu dłoń. Drgnął, poczułam to doskonale! Skacze mu kącik ust, a mięsień w szczęce porusza się pod skórą. To takie... pociągające. Moje wnętrzności zaciskają się w skurczu, ale jakże innym, niż te, do których się przyzwyczaiłam. Ten jest długi, intensywnie przyjemny. Nasze dłonie pocą się w uścisku zbyt silnym, by był on tylko zwykłym przywitaniem... Co on tu robi?! Dlaczego znów stoi i patrzy? Patrzy, jakby rzeczywiście wisiała nad nami jakaś odległa katastrofa...
Pierwsza przerywam kontakt i spoglądam na tort, który przestał migotać, gdy zgasły race. Wtedy to do mnie dociera — to jest właśnie facet mojej siostry. O, ironio... Za jakie grzechy? Podnoszę wzrok i oddech znów zamiera mi w gardle... Jej wypielęgnowana dłoń na jego ramieniu świadczy więcej, niż tysiąc słów.
— Słodka jest, prawda? — chichota Brigitte, składając na jego policzku szybki pocałunek, a on wciąż nie odrywa ode mnie wzroku, jakby zatrzymał mu się czas. — Moja mała siostrzyczka, taka zawstydzona.
Odchodzi i słyszę, że wytrzasnęła skądś nóż. Będzie kroiła mój tort, a ja wciąż gapię się na jej nowego chłopaka. Stukają talerze, nikt niczego nie zauważył. Wszyscy rozmawiają normalnie, jakby obeszło ich to trzęsienie ziemi, które wstrząsnęło przed chwilą moją osobą.
— Mogłeś przedstawić się wcześniej — mówię w nagłym przypływie odwagi. — Wiesz, na przykład, gdy podwiozłeś mnie pod dom. Nie...
— Nie wiedziałem! — przerywa mi z naciskiem, marszcząc czoło. Nieświadomie przysuwam się bliżej, a ściśnięte na plecach dłonie drżą mi jak jeszcze nigdy dotąd, podczas gdy on wypowiada słowa, których sens dociera do mnie dopiero po chwili i dosłownie torpeduje mój mózg. — Nie miałem pojęcia. Myślałem, że tylko tu sprzątasz!
Nie wiem jakie nieznane siły kierują mną później — może jest to urażona, kobieca duma, skutek uboczny szampana wypitego po tabletkach lub wina szalejących hormonów — gdy bezwiednie zaciskam dłoń w pięść i z całych sił walę go w szczękę, idealnym sierpowym, na oczach rodziców, wszystkich gości no i... Brigitte. 
Moje urodziny. Osiemnaste...

***

Witajcie w kolejnym odcinku mojej telenoweli!

Podzieliłam ten rozdział na dwie części, bo wyszedł zbyt długi, a ja lubię kończyć w takich momentach. Mam nadzieję, że taki rozwój sytuacji przypadnie Wam do gustu, ponieważ ja jestem zadowolona. Kolejny part będzie z perspektywy Andiego i dowiecie się, dlaczego Brigitte wydawała się wkurzona oraz jak rozwinęła się ich relacja w ciągu tej doby. Na drugą część z punktu widzenia naszej Romy trzeba będzie poczekać, ale warto, bo przy urodzinowym stole jeszcze wiele się wydarzy :)

Dziękuję pięknie tym, które czytają i komentują, samym czytającym również. Liczba głosów w ankiecie napawa mnie optymizmem i cieszę się, że tak dużo osób czyta. Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć Wam wszystkim miłego weekendu (z letnimi skokami w tle) i zaprosić w następnym tygodniu na kolejny rozdział. Pozdrawiam cieplutko!

Do napisania!