wtorek, 16 września 2014

#7

  Boisz się? Nie bój się!
Masz jeszcze czas...

Romy
  ***



Zastanawiam się, czy moi rodzice wiedzą o tym, że wciąż jeszcze płaczę po nocach. 
Czy się tego domyślają. 
Czy w ogóle o mnie myślą...
  
Czasami jest mi bardzo ciężko — to te noce, gdy za nic nie mogę zasnąć i przekręcam się z boku na bok we własnym wielkim łóżku. Jest puste, tak bardzo puste, niczym moja dusza, o ile tylko ją mam. Godzinami wpatruję się w ciemność, dotykam wolnej przestrzeni wokół mnie i zastanawiam się, czy tak już będzie zawsze — tak... pusto.
Biegnąc po schodach w górę czuję właśnie taką pustkę, jak podczas tych bezsennych chwil — rozrywa mnie od środka boleśniej, niż ból pulsujący w nadgarstku prawej dłoni, którą właśnie uderzyłam tego bezczelnego... faceta mojej siostry.
Co w ciebie wstąpiło? — krzyczy za mną Brigitte, ale ja nie chcę jej słyszeć. Uciekam, bo taka moja natura. — Romy, wracaj tu natychmiast i zaraz go przeproś!
Wpadam do pokoju jak burza, zatrzaskuję drzwi i rzucam się w czeluść białego materaca. Ugina się pod wpływem ciężaru, a ramy łóżka skrzypią, jakby w akompaniamencie do głośnego szlochu, który wreszcie wstrząsa moim ciałem, zrywając wszelkie tamy opanowania, jakie udało mi się zbudować. To koniec...
Nie wytrzymam już dłużej! — chrypię w poduszkę, wbijając w nią palce i zęby. — Nie wytrzymam, nie wytrzymam... Nie!
Sama nie wiem, dlaczego płaczę... ale to działa jak oczyszczenie, zawsze tak działa. Skurcze atakują mój brzuch, a szczęki napinają się, gdy już bezgłośnie wydalam z siebie wielkie fale żalu. Tu nie chodzi o Brigitte, ani tym bardziej o... niego. Nie, to nie jest powód, dla którego zrobiłam z siebie idiotkę przed całą rodziną. Powodem jest ten ciężar, który dźwigam w sobie, w środku — gdzieś pomiędzy żebrami. Ściska mnie, gniecie, nie pozwala oddychać. Trę stopami o ściśniętych palcach po prześcieradle, jakbym w ten sposób chciała to wszystko od siebie odepchnąć. Ból istnienia rozrywa mnie od środka i czuję, że tym razem już ostatecznie się poddam. Nie mam pojęcia ile czasu upływa do momentu, w którym zaczyna brakować mi tchu.
Chyba powinienem być zły, ale cholera wie jak bardzo mnie nęci, żeby się dowiedzieć, kto nauczył cię takiego ciosu! — słyszę głos jakby z daleka i sztywnieję natychmiast, z głową wciąż wciśniętą w prześcieradło.
Nie podniosę się. Jego tu nie ma.
Jego tu nie ma, a ja się nie podniosę!
Kroki rozlegają się w sekundę później i już nie mogę sobie wmawiać, że się przesłyszałam. Podłoga skrzypi, te drogie panele uginają się właśnie pod ciężarem osobnika, którego tak bardzo nie chcę widzieć. Nie mogę na niego patrzeć. Nie powinnam! Czuję jak moja twarz oblewa się rumieńcem, na poły z powodu wcześniejszego płaczu, a na poły z... no cóż, z powodu samej jego obecności.
Czemu ryczysz? — pyta, prawdopodobnie stojąc nade mną, bo głos jest bardziej wyraźny i dudni mi w uszach. — Rozmażesz sobie te... no... makijaże.
Oddycham głośno w materiał i robi mi się coraz bardziej duszno. Długo już tak nie wytrzymam. Rozważam w myślach ile zajęłoby mi dobiegnięcie do małej łazienki tak, by nie zobaczył mojej zapłakanej twarzy, ale po chwili odrzucam taką możliwość i z zaciętą miną przewracam się na plecy, całkowicie się przed nim obnażając.
Dziwnie wygląda z tej perspektywy, taki wielki, czający się nade mną jak kat nad grzeszną duszą. W pokoju panuje półmrok, a przytłumione światło wydobywa z jego postaci coś, co sprawia, że moje nogi i przedramiona pokrywają się gęsią skórką. Opieram się na łokciach i patrzę wyzywająco — niech widzi dokładnie. Wiem, że mam opuchniętą twarz i tusz odbity pod oczami. Nie obchodzi mnie to, nie muszę być piękna dla niego. Zaskakuje mnie jedynie to, że tu przyszedł... po tym wszystkim.
Czego chcesz? — warczę, obciągając sukienkę aż po kolana. 
Nie zwraca uwagi na mój ruch, bo wciąż patrzy mi prosto w twarz. Moja dolna warga zaczyna niebezpiecznie drżeć i przez chwilę znów mam ochotę się rozbeczeć, ale nowy napływ silnej woli mnie od tego powstrzymuje. Ten chłopak ma w sobie coś takiego, co każde mi się mu przeciwstawić.
Niczego — wzrusza ramionami. — Czego niby mógłbym od ciebie chcieć? Pomyślałem, żeby nie mówić Bri o tym, że widzieliśmy się już wcześniej, no i chciałem się dowiedzieć, czy bijesz każdego faceta, który nie przypadnie ci do gustu, czy może powinienem czuć się zaszczycony...
Jego ton jest obojętny, nawet oschły i z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu mnie to denerwuje, albo... wręcz smuci. Muszę zacisnąć szczęki i powstrzymać wzbierającą we mnie ochotę na głośny pomruk złości. Spokojnie, tylko spokojnie.
Nazwałeś mnie sprzątaczką! — mówię po chwili, starając się unikać jego wzroku. Ma łagodne oczy, ale to nie one mnie peszą, tylko ta jego postawa. Stanął dokładnie naprzeciw mnie, zakładając kciuki za szlufki spodni i wygląda na chłodnego, obojętnego, podczas gdy ja prawie pocę się ze zdenerwowania. Patrzy na mnie z miną godną pokerzysty, zupełnie inaczej niż za pierwszym razem — wtedy to widziałam w jego oczach to "coś", co mnie zainteresowało, jakiś ognik, blask... Teraz już go nie ma. 
Wybacz mi moją szczerość, ale chyba nikt normalny widząc cię w tamtym momencie, nie uwierzyłby w to, że mieszkasz w takim pałacu! — oświadcza lekko prześmiewczym tonem, który budzi we mnie jakieś nieznane pokłady czegoś, czego jeszcze nie umiem nazwać. 
Mam ochotę go kopnąć! Albo nie, lepiej ugryźć. Poddusić. Cokolwiek! Patrzę na niego krzywo i już wiem co to jest — agresja! On obudził we mnie agresywną stronę mojej natury, która była mocno uśpiona. Matka wyćwiczyła mnie w uległości, a ten... facet nastroił mnie na postawę bojową.
Nie patrz tak na mnie — broni się, gdy usiłuję wydusić z siebie odpowiedz, która nie byłaby ciągiem wyzwisk rodem z rynsztoka. — Nie powiedziałem tego złośliwie. Taka prawda. Zobaczyłem cię ubraną w dres i z podbitym okiem, w dodatku w klasztorze, gdzie z jakiegoś powodu ukrywasz swoje dziecko... 
Tego jest już za wiele! Zrywam się z łóżka zwinnie jak pantera i zanim zdąży chociaż mrugnąć zrównuję się z nim, wbijając mu palec wskazujący pod żebro. To boli, wiem że boli. Zatłukę drania! Wzdryga się i w geście obrony natychmiast łapie mnie za nadgarstek, mocno ściskając, a wtedy... nieruchomiejemy oboje.
Wdech, wydech.
Wdech, wydech, wdech...
Nie wiem czy zauważył, że stoję mu na stopie. Trzyma moją rękę z taką siłą, że czuję mój walący puls, a może też i jego... Ma rozszerzone źrenice, naprawdę wielkie i oddycha płytko, jeszcze płycej niż ja. Dzieje się coś dziwnego i wiem, że ta odległa katastrofa, o której pomyślałam na jego widok, może być bliżej niż mi się wydaje. Ja to po prostu czuję... 
To twoje dziecko? — pyta cicho, zniżając głos i nachylając się w moją stronę.
Mrugam tak szybko, że zaczynają piec mnie oczy. Jesteśmy zdecydowanie zbyt blisko siebie, ale nie mam siły, by się odsunąć, bo coś mnie do niego ciągnie, jakaś nieznana i bardzo, bardzo szalona siła. Muszę to przerwać i rozładować nagromadzone napięcie, bo inaczej zrobię coś, czego będę gorzko żałowała.
Zgłupiałeś? — prycham, wyrywając rękę z jego uścisku jednym silnym ruchem. — Mam osiemnaście lat, więc niby kiedy miałabym urodzić Inge? Przed okresem dojrzewania?!
Skóra mnie piecze w miejscu, którego dotykał, a przez chwilę mogłam poczuć zapach jego ciała, gdy staliśmy tak blisko i... wiem, że ucieczka jest w moim przypadku bardzo wskazana. Buduję między nami mur, krzyżując ręce na piersi. Nagle dociera do mnie, że przecież wcale się nie znamy, ale mówię do niego w sposób bardziej otwarty, niż do innych. To mnie... przeraża.
To po co tam poszłaś? Chcesz być taka... jak one? — pyta zdezorientowany i zauważam, że kopiuje moje ruchy, dotykając swoich włosów. Muszę zmarszczyć czoło, bo z jakiegoś powodu czuję się zakłopotana.
Nie twój interes... — mamroczę, choć jeszcze sekundę wcześniej miałam ochotę powiedzieć mu, że chodzę do tych dzieci, bo jestem cholernie samotna. Tylko co takiego lalusia mogą obchodzić problemy innych? Pewnie tylko by mnie wyśmiał...
Teraz i on przybiera postawę obronną. Zaciska szczęki i wzrusza ramionami. Widzę, że nad czymś ostro myśli, choć na pewno mi tego nie powie. Nie znam się na facetach, ale on w tym momencie zachowuje się bardzo schematycznie, dokładnie jak mój ojciec.
Jak sobie chcesz — odpowiada. — I tak wcale mnie to nie obchodzi.
Rzuca mi jeszcze jedno dziwne, puste spojrzenie i wychodzi. Po prostu... wychodzi, a ja stoję w miejscu i gapię się na drzwi, bo nie mogę uwierzyć, że pozwoliłam mu mieć w tej rozmowie ostatnie słowo.

***

Nie tłumaczę się nikomu z tego, co zaszło, ale widzę te ukradkowe, zmartwione spojrzenia i cholernie mnie to wkurza! Oni myślą, wszyscy. Myślą o mnie w tym momencie i na ich lekko niewyraźnych, podchmielonych obliczach widnieje jedno konkretne słowo, jakby faktycznie tam zapisane — wariatka.
Takie słowa bolą, szczególnie niewypowiedziane.

Siadam w kącie salonu, zapadając się w miękki fotel obity kosztowną skórą i stanowczo nie powinnam kłaść na niej obutych stóp, ale w tym momencie mam to gdzieś. Matka mnie nie zgani — siedzi dokładnie naprzeciwko, mętnym wzrokiem świdrując towarzystwo, a we krwi ma pewnie ze dwa promile. Standardowa sytuacja... Podążam spojrzeniem za moim ojcem, ale nigdzie nie widzę jego czerwonawej, ogorzałej twarzy. Otaczają mnie znajomi ludzie, a jednak czuję się samotna jak na bezludnej wyspie. To moje urodziny, do diaska! Dlaczego wszystko poszło nie tak? 
Zaczynam rozglądać się za wolną szklanką, kieliszkiem... czymkolwiek. Rodzaj alkoholu jest mi obojętny, bo chcę wreszcie dokładnie poznać ten smak, za który rodzona matka oddaje przedwcześnie swoje tak udane życie. Podchodzę do podświetlanego barku i niby od niechcenia sięgam po przezroczystą butelkę. Wódka. Powinna pomóc. Nalewam do szklanki, bo mam gdzieś rozmienianie się na drobne. Brigitte zniknęła, wraz ze swoim amantem. Pewnie musi go pocieszyć — w końcu został znokautowany na oczach wszystkich przez słabowitą nastolatkę o trzęsących się dłoniach...
Szkło jest przyjemnie zimne, schłodzone i gdyby nie ciekawskie ślepia stojącej nieopodal ciotki, zapewne przyłożyłabym sobie tę szklankę do czoła, żeby ukoić rozgrzaną nerwami i wstydem skórę — chociaż tam, chociaż na chwilkę. Moje usta są spierzchnięte od wcześniejszego płaczu i dyszenia, a nie pociągnęłam ich błyszczykiem. Niedobra Romy! Rzucam szybkie spojrzenie ku matce — nie widzi mnie, więc nie skrytykuje. Przyciskam wargi do brzegu szklanki i moje nozdrza atakuje ostry, przykry zapach — to cholerstwo strasznie śmierdzi! Przełykam z obrzydzeniem, a od tego aromatu pieką mnie oczy. Dlaczego ludzie piją wódkę? — myślę, biorąc pierwszy łyk. Krztuszę się lekko — raz, drugi, trzeci, ale piję dalej, małymi łyczkami wprowadzając do organizmu tę ognistą substancję i po chwili już wiem, dlaczego moja matka jest od tego tak bardzo uzależniona... Ciepło. To daje ciepło! Odstawiam szklankę na stół, bo jestem tak poruszona tym odkryciem, że mogłabym ją upuścić z wrażenia. 
Dotykam gardła, opuszkami palców schodząc niżej i nie wierzę — wewnątrz mnie płonie ogień! Nie jest straszny, niszczący. Nie! On krzepi, dodaje otuchy i sprawia, że na moją twarz wypływa całkowicie spontaniczny i niewymuszony uśmiech. Mrugam tak szybko, że ledwie widzę, ale rozdygotaną dłonią sięgam po szklankę kolejny raz i piję... piję... piję... aż wreszcie widzę dno. Wspaniale! Czuję się tak lekko i... beztrosko. Nagle... muszę spojrzeć w dół — tam, gdzie pod skórą i żebrami bije moje serce. Ucisk, ten ucisk, do którego zdążyłam się już przyzwyczaić i traktowałam go jak coś normalnego, zniknął. Nie ma go, bo rozpłynął się w nicości pod wpływem wypitej przeze mnie małej szklanki wódki. Niemożliwe — krzyczę w myślach i mam ochotę się śmiać. Może jednak jestem jak inni? Może jestem normalna?
Musi minąć parę chwil, żebym poczuła zawroty głowy. Zaczyna się niewinnie, od lekkich zawirowań, które stopniowo przechodzą w brak panowania nad ciałem. Gryzę wargę, ale tego nie czuję. Nie ma jej. Jest martwa. Dotykam palcami i wiem, że tam jest, ale jakby wcale jej nie było. Ostrożnie, ważąc każdy krok, wychodzę z salonu i prę przed siebie, byle jak najszybciej wydostać się na zewnątrz. Zimne, wieczorne powietrze owiewa mi twarz, gdy zbiegam po trzech schodkach i kieruję się ku bramie. Po co? Nie mam pojęcia... 
Od środka rozgrzewa mnie płomień, ale jest już trochę inny niż na początku, bardziej mdlący i niezbyt przyjemny. Łapią mnie skurcze żołądka i wkrótce potykam się o własne nogi, padając tuż przed bramą. Kolana pieką, ale gorszy pożar wybucha w moim gardle, gdy nagle i intensywnie zaczynam zwracać zawartość żołądka prosto na bruk. Nie wiem ile to trwa, ale gdy się kończy, jestem wyczerpana do tego stopnia, ze nie mam siły sama się podnieść. Przewracam się na plecy, oddychając głęboko, a nad głową wirują mi czubki drzew i gwiazdy. Czuję smród własnych wymiocin i chce mi się płakać. Co ja narobiłam?
Romy! — słyszę wołanie, a szybki stukot obcasów na podjeździe upewnia mnie, że zbliża się moja siostra, tylko jeszcze nie wiem z jakiego kierunku.
Zamykam oczy i otwieram je, a ona już jest nade mną, przy mnie i pomaga mi wstać. Chwieję się, więc mnie podtrzymuje, dopóki nie osiągam stabilizacji w pionie. Patrzy na mnie, ale jej twarz rozmywa mi się przed oczami, więc nie wiem czy jest jeszcze bardzo zła. 
Nnnn... — próbuję wykrztusić z siebie ważne słowa, ale wstrząsające moim ciałem dreszcze mi to uniemożliwiają.  Ktoś coś do mnie mówi, choć mogę skupić się jedynie na kolejnych falach mdłości, które przetaczają się przez mój żołądek.
Nic sobie nie zrobiła? — pyta inny głos, męski. Szukam zamglonym wzrokiem jego właściciela, przełykając podchodzącą do gardła gorycz. Czuję, że ktoś chwyta mnie pod drugie ramię, więc odwracam się w tamtym kierunki i widzę go — to Andreas, ten od nadchodzącej katastrofy.
Niedobrze mi — informuję go rozważnie, po czym z głośnym jękiem znów widowiskowo wymotuję, tym razem centralnie na jego buty.  



***



Przepraszam!

Nie było mnie... długo. Rozdział został spisany już dawno i niby wszystko ok, ale ze mną tak wcale nie było. Posypałam się trochę, więc musiałam sobie wszystko w głowie poukładać. Czy się udało? Nie wiem, ale zostawiam Was z tym, co napisałam, żeby już dłużej nie przeciągać. Dobrze, że nadchodzi październik i czeka mnie wyprowadzka z domu — będę miała na czym skupić myśli i wreszcie zostawię te dziwne wakacje za sobą.

Nutka, która ostatnio prawie nie opuszcza moich uszu:

Jak zwykle przepraszam za wszelkie błędy i dziękuję za Waszą obecność tutaj, wyświetlenia oraz komentarze. Polecam również konkurs na Skoczne Opowiadanie Wakacji 2014, w którym Weltschmerz bierze udział — widziałam głosy i jest mi bardzo miło :* Tutaj link: http://skijumpinglover.blogspot.com/ 

Pozdrawiam i do napisania!