Jesteś tuż obok.
Wyciągasz do mnie dłonie.
Nie chwycę ich...
Andreas
***
Czuję zapach deszczu — wilgotny i ciepły, bo jak inaczej mogłoby
pachnieć powietrze w maju, tuż po przejściu pierwszej burzy? Szara
wstęga szosy jest mokra i ciemna, więc muszę uważać, ale auto
prowadzi się gładko, bez problemów. Zapada zmrok, moja ulubiona
pora — wciąż jeszcze nie noc, ale już i nie dzień. Przestało
padać, więc odsuwam szyby na całego i pozwalam zimnym powiewom
chłodzić rozgrzaną skórę. Rozpędzam silnik, aż zaczyna wyć i
wtedy to czuję — wiatr we włosach i wolność. Zawrotna prędkość
mnie nie przeraża, ani wcięcia zakrętów. Dopiero jadąc tak
szybko wiem, że żyję.
—
Zwolnij, albo owiniesz nas
wokół jednego z tych kolosów — słyszę lekką nutę paniki w
głosie Richarda, więc odwracam wzrok od drogi, by na niego
spojrzeć. Włosy ma w całkowitym nieładzie i po raz kolejny mam
ochotę powiedzieć mu, żeby wreszcie je ściął.
—
Fikasz jak panienka — śmieję
się, dociskając pedał gazu. Silnik ryczy głośniej, a Richi
ciężko przełyka. — Wyglądają na solidne, gdyby mnie kto pytał
— jęczy wskazując na rząd drzew, który rozciąga się wzdłuż
pobocza.
Gdy
zmieniam bieg na najwyższy, on zapada się głębiej w skórzany
fotel i wzdycha. Kątem oka widzę jak zaciska bladą dłoń na jego
oparciu. — Igrasz z ogniem, Wellinger — mówi i potrząsa głową.
Boi się szybkiej jazdy jak żaden inny facet, którego znam.
—
Zazwyczaj wychodzi mi to na
dobre, prawda? — wołam, przekrzykując potężny grzmot, który
przetacza się nad naszymi głowami. — Jutro wracamy do Niemiec,
więc trzeba zaszaleć.
Do
centrum miasta docieramy, gdy jest już całkiem ciemno. Ulice są
pełne spacerujących ludzi — przeważają młodzi, noc jest porą
ich największej aktywności. Ja sam budzę się do prawdziwego życia
dopiero nocą, tak samo idący przy moim boku Richard. Zerkam na
Wanka — ten to chyba najchętniej poszedłby spać. No tak, ma już
swoje lata. Trzydziestka na karku, choć wyglądem wciąż przypomina
mojego rówieśnika, a zachowaniem wydaje się być nawet młodszy.
Potrząsam głową. Lubię tych dwóch drani, choć są swoimi
przeciwieństwami — Richard to taka trochę ciotka, a Wank błazen.
Dobraliśmy się jak w korcu maku!
—
Napijemy się tego piwa jeszcze
dzisiaj? — słyszę znudzony głos i wiem, że Wank tylko szuka
pretekstu, by się ulotnić do hotelu, ale nie zamierzam mu na to
pozwolić. — Jutro pobudka o świcie, musimy być w dobrym stanie.
Trener nie popuści nam kolejny raz — biadoli bez przerwy.
Przewracam
oczami i zerkam na niego z ironią wiedząc, że to go zirytuje. Wali
mnie pięścią w plecy — widzę białe gwiazdki, a płuca chwilowo
odmawiają współpracy. Ma ciężką rękę, skubaniec.
—
Pierdol się — mówię, ale
całkiem spokojnie, bo wcale nie jestem zły. Richard rechocze. —
Wejdziemy tu — wskazuję palcem szyld baru przy którym się
zatrzymujemy. Oni kiwają głowami, z marszu się ze mną zgadzając.
Nie mają innego wyjścia, przecież jestem mistrzem perswazji.
Wewnątrz
jest tłoczno, choć nie w ten niewygodny, duszny sposób. Ludzie
robią to, co zazwyczaj robi się w klubach — rozmawiają, piją
alkohol i... no cóż, trochę się też obmacują. Łapię bakcyla i
uśmiecham się szeroko sam do siebie, bo to jest to, co lubię —
nocne życie. Rozglądam się wokół w poszukiwaniu jakiejś
duszyczki, która umiliłaby mi resztę wieczoru i być może
najbliższy poranek. Spodnie uwierają mnie już od jakiegoś czasu i
nie chodzi o to, że są zbyt ciasne — mam po prostu swoje
potrzeby, a w tym momencie jest mi potrzebna jakaś chętna
dziewczyna, niezbyt uczuciowa i nie skora do romantycznych ubzdurań.
Jak
to mówią ci, którzy mnie znają — mam w sobie coś, co przyciąga
do mnie jak magnes. I to się sprawdza! Nie mija pięć minut, a ja
już ją widzę. Jest piękna, wysoka i bardzo blond. Mrużę oczy,
przyglądając się jej z wielką przyjemnością. Tak, zdecydowanie
jest efektowna. Ma słowiańską urodę, a takie lubię najbardziej —
najbardziej na jedną noc.
—
Muszę was przeprosić... —
oznajmiam moim wcale nie zdumionym kolegom i ruszam w stronę tego
jasnowłosego zjawiska.
Nie
muszę mówić zbyt wiele, a w zasadzie, to nie muszę mówić nic —
jedno spojrzenie na moją twarz i drugie na sylwetkę wystarczają
jej w zupełności. Uśmiecha się do mnie zmysłowo, leniwie.
Mentalnie wyrzucam w górę zaciśniętą pięść – blondynka jest
kupiona! Wtedy dopiero podchodzę całkiem blisko i przedstawiam się,
delikatnie, choć stanowczo odsuwając na bok jej towarzyszkę. Nie
przerywamy kontaktu wzrokowego, a ciężkie powietrze wokół nas
zdaje się iskrzyć od rosnącego napięcia. Seksualnego, oczywiście.
—
Brigitte — odzywa się
wreszcie, a ja w sekundę wychwytuję jej akcent. To Niemka! Nie
posiadam się ze zdumienia i zarazem cieszę się bardzo, bo mój
angielski nie jest zbyt dobry, a żeby zdobyć kobietę — nawet na
zwykły numerek w zagranicznym klubie — pasuje przecież coś
powiedzieć...
—
Skąd się tu wzięłaś,
Brigitte? — pytam już w naszym ojczystym języku, zniżając głos
i wymawiam jej imię w ten specjalny, lubiany przez panienki sposób,
który porządnie sobie wyćwiczyłem. Robię na niej wrażenie,
widzę to doskonale.
—
Nie wierzę! — piszczy i
łapie mnie za ramiona. — Jesteś z Niemiec?
Jej
duże niebieskie oczy błyszczą, a pierś opięta ciasną bluzeczką
faluje. Krew zaczyna mi szybciej krążyć. Muszę ją mieć na
osobności, i to jak najszybciej!
—
Piękna i w dodatku taka mądra
— kwituję, kryjąc się z ironią i opasając jej wąską talię
ramieniem. Dziewczyna wzdryga się lekko i chichocze, ale pozwala mi
na to. Cieszę się, bo nie lubię cnotek. Za dużo przy nich roboty.
— Może się przejdziemy?
Godzinę
później żegnam się z nią przy wyjściu, wciąż odrobinę
zgrzany, ale za to jakże zaspokojony! Brigitte ma roziskrzone
spojrzenie i nie może oderwać ode mnie swoich drobnych dłoni.
Wpadła jak śliwka w kompot, a ja wiem, że muszę się zbierać,
więc daję jej wybór — zostaje, albo jedzie ze mną do hotelu, by
powtórzyć to, co zrobiliśmy przed chwilą jakieś trzy razy z
rzędu w męskiej ubikacji. Nad rankiem mogłaby wymknąć się
cichaczem. Opłaciłbym jej taksówkę, nie jestem chamem!
—
Nie — pada zdecydowana
odpowiedz, a moje brwi podjeżdżają na czole tak wysoko, że już
wyżej nie mogą. Słyszę prychnięcie Wanka, doprawdy bardzo
dyskretne...
—
Nie? — pytam głucho, nie
mogąc w to uwierzyć. Jeszcze żadna mi nie odmówiła. Żadna!
Trzeźwa, pijana, naćpana, czysta, w dobrym humorze czy w złym...
Ani jedna.
—
Nie — powtarza z uśmiechem,
odsłaniając bielutkie zęby, nad którymi musiał natrudzić się
jakiś dobry dentysta, bo są nieskazitelne. — Było mi bardzo
miło... i przyjemnie, ale muszę wracać do siebie. Rano mam samolot
i lecę do domu w wielkiej tajemnicy. Może wymienimy się numerami?
Za
moimi plecami Wank zachodzi się od śmiechu, choć usiłuje markować
nagły atak kaszlu. Odnotowuję sobie w myślach, żeby później
obić mu za to mordę. Czuję jak grzeją mnie policzki. Co do
cholery? Czy to wstyd? Zawód? Odmówiła mi kolejnego bzykanka...
Coś takiego!
—
Nie wymieniam się numerami...
— słowa same opuszczają moje gardło, zanim mam okazję je
przemyśleć. Brzmię na obrażonego i tak się właśnie czuję.
Brigitte kiwa głową, wciąż niezmiennie uśmiechnięta. — W
takim razie, żegnaj — mówi obojętnie, bez cienia żalu w głosie
i już ma odejść, gdy z cichym pomrukiem irytacji chwytam ją za
łokieć i odwracam z powrotem w swoim kierunku.
—
Zapiszesz sobie?
***
Następnego
dnia jesteśmy już w Niemczech i ledwo mam okazję wziąć prysznic
i coś zjeść, gdy obowiązki znów zmuszają nas do ruszenia w
drogę. Tym razem cel jest szczytny — postanowiłem zabawić się w
akcję charytatywną. Sprzedanie mojego pierwszego złotego medalu
olimpijskiego nie należało do najłatwiejszych decyzji, ale
zrobiłem to i jestem z siebie cholernie dumny. To dobrze wpłynie na
ocieplenie mojego wizerunku, który podłamałem kilkoma skandalami
obyczajowymi (osobiście nie uważam swojego zachowania za naganne,
ale trener ma odmienne zdanie) i muszę ratować obraz porządnego
sportowca w oczach moich kibiców.
Dlatego
właśnie przecinam wstęgę autostrady swoim ukochanym samochodem,
dociskając gaz do dechy i wpędzając towarzyszącego mi Richarda w
coś na kształt ataku paniki. Po raz kolejny krzywi się
niemiłosiernie na przednim siedzeniu, czasami jęcząc i wzdychając.
Najchętniej wykonałbym jakiś manewr — maleńki ruch kierownicą
— by autem szarpnęło na boki, ale przy tej prędkości nawet ja
nie jestem na tyle szalony. Straszenie Richarda zostawiam sobie na
później, gdzieś na bocznych drogach.
—
Myślicie, że te pańcie się
golą? — słyszę zaintrygowany głos Wanka tuż za moim uchem i
muszę siłą mięśni powstrzymywać się od śmiechu, skupiając
uwagę na szosie przede mną.
—
Które? — pyta zdziwiony
Richard i wiadomo, że połknął przynętę. Jest jak ten pies na baby, tylko że jeszcze o tym nie wie.
—
Zakonnice, głupcze —
odpowiada mu Wank, opierając brodę na oparciu jego fotela. We
wstecznym lusterku doskonale widzę jego szatański uśmieszek. —
Ciekawe, czy się golą.
Nie
odzywam się, bo sam rozmyślam nad jego słowami. Faktycznie, to
niezmiernie ciekawe. Gdyby była tam jakaś młoda, niewinna
postulantka, to może dałoby się sprawdzić... Zakonnica też
człowiek, ma swoje potrzeby — mówię sobie i niemal natychmiast
się wzdrygam. Nie mam za grosz szacunku do niczego. Taki właśnie
jestem... a winię za to rodziców, bo przecież nie siebie!
—
Słyszałem kiedyś, że muszą
ogolić głowę, gdy składają śluby. — Richard jest
widocznie zadowolony, że błysnął wiedzą, a ja już nie wiem czy
śmiać się, czy płakać nad tym, jaki z niego nieudacznik.
—
Ty tak na serio? — piszczy
Wank, waląc w oparcie fotela pięścią, więc warczę na niego, bo
ta skóra nie uszyła się za darmo i nie musi się na niej wyżywać
jak nieokiełznany jaskiniowiec, którym niezaprzeczalnie jest.
—
No co? Tak słyszałem, ale nie
wiem na pewno...
Wank
wciąga powietrze przez nos i w sekundę później drze się tak
głośno, że z pewnością słychać go w jadących za nami
samochodach. — Debilu, chodziło mi o depilację! Pytałem, czy
golą się tam na dole, a nie na głowach!
Richi
marszczy czoło i trochę też nos. Jego ciemne oczy zwężają się
w wąskie szparki. Ma zdecydowanie nietwarzową minę. — Jesteś
bydlakiem... — rzuca w tył i odwraca się do szyby pokazowo
wzburzony, zaplatając ręce na piersi. — Ty też, Andi. Nie czuj
się lepszy, bo wiem, że też o tym myślałeś — dodaje, gdy
parskam cicho pod nosem.
W
reakcji na jego atak dodaję gazu i samochodem szarpie w przód.
Prawie mogę słyszeć zgrzytanie zębów tego samozwańczego, świętoszkowatego mnicha.
Też mi coś! Golą się, czy nie — przecież nikt im pod te kiecki
nie zagląda!
***
Po
przybyciu na miejsce dochodzę do wniosku, że nawet gdybym mógł,
to nie chciałbym samodzielnie znaleźć odpowiedzi na pytanie Wanka
— te siostrzyczki są, każda z osobna i wszystkie razem, raczej
starsze i grubawe. Nie żebym miał coś do okrągłych, wiekowych
pań! Szanuję je, ale rezygnuję z planu nakłonienia jednej z nich
na mały spacerek po komnatach tego ciemnego zamczyska. Niech Wanki
sam zaspokaja swoją niezdrową ciekawość, ja w tym czasie skupię
się na dzieciakach i ocieplaniu wizerunku upadłego sportowca.
To
nie takie łatwe — gdy jedna z tych zakonniczek wprowadza nas do
dużego pomieszczenia, zauważam sporą grupkę dzieci i one też
mnie widzą, ale... nic więcej.
—
Siema... — zaczynam, unosząc
otwartą dłoń w górę, a Richard natychmiast wbija mi palec pod
łopatkę, więc zastygam i nie kończę.
—
Witajcie! — mówi tonem
szkolnego mądrali. — Lubicie skoki?
Dzieciaki
patrzą zdumione, nie mrugając. W pokoju panuje grobowa cisza i taka
sama temperatura. Czuję się niezręcznie i wydaje mi się, jakby
patrzyło na mnie stado kaczek, albo innych dziwnych stworzeń —
przysiągłbym, że te maluchy nawet nie oddychają! Mam gęsią
skórkę na przedramionach i w ostrym świetle uświadamiam sobie, że
to raczej ja potrzebuję depilacji, bo te jasne włoski na skórze są
długie jak cholera. Moją uwagę odwraca jeden z chłopców, który
zaczyna podskakiwać w miejscu.
—
Skoki! — woła, sepleniąc. —
Hop, hop.
Unoszę
brwi i usiłuję wyglądać na zrelaksowanego, jak zwykle. Te małe,
szczerbate... potworki wcale nas nie kojarzą, ba, one nawet nie
wiedzą co to są skoki! I ja mam oddać im cały hajs z mojego
wypracowanego krwią, potem i łzami pierwszego medalu?
—
Stój tylko i się nie odzywaj
— szepcze mi Wank na ucho, więc musiał poczuć mój gniew.
Słucham się go czasami, bo jest starszy. Podkreślam — tylko
czasami. Wyprzedza mnie i zmierza ku grupce na tych swoich długich,
koślawych nogach. Dzieci wciąż nie spuszczają z niego oczu, gdy
kuca tuż przed nimi.
—
Pokazać wam prawdziwe skoki,
hę? — pyta, wyciągając tablet z przewieszonej przez ramię
torby. — Tylko spójrzcie!
Godzinę
później wciąż siedzę obok równie znudzonego Richarda i wymyślam
tysięczny powód, dla którego mógłbym się wymknąć z tego
pomieszczenia. W tle rozbrzmiewa głos rozemocjonowanego komentatora,
który krzyczy właśnie "leć, leeeeeeeć", a dzieciaki
chórem wstrzymują oddechy, wgapiając się w ekran. Wank trzyma
urządzenie nieprzerwanie i wciąż włącza im coraz to dłuższe
filmiki.
—
Wychodzę — oznajmiam
szeptem, gdy zaczynam odczuwać wibrowanie telefonu w tylnej kieszeni
spodni. Moja noga wściekle dygocze, a siedząca obok zakonnica
patrzy na mnie jakbym miał pieprzone czułki i przynajmniej dwie
pary oczu.
***
Nie
mam nic do dzieci, a czasami nawet je toleruję, chociaż akurat dziś
nie jestem w nastroju na takie zabawy, w dodatku patrzenie na to, jak
Wank wydurnia się przed nimi, by się przypodobać jest ponad moje
siły. Ja zrobiłem swoje. Dostały zdjęcia, autografy, a co
najważniejsze — kupę forsy — więc spełniłem powierzone
zadanie i mogę iść. Przechodzę ciemnym korytarzem w poszukiwaniu
drzwi wyjściowych, a telefon w tylnej kieszeni tych cholernie
wąskich dżinsów wciąż dzwoni jak szalony — Brigitte, ta
dziewczyna, którą dogłębnie poznałem zeszłego wieczora, wciąż
nie daje o sobie zapomnieć. Na samo wspomnienie jej długich nóg
robi mi się cieplej, żeby nie powiedzieć, że gorąco. Wciąż nie
wybaczyłem jej tej odmowy i z każdym dniem robię się coraz
bardziej sfrustrowany, a równocześnie rozochocony. Ona wydzwaniała
kilka razy i znów to robi, pozwalam jej jednak i nie odbieram. Niech
się postara! Nie no, w sumie, to mam wielką ochotę na krótką
rozmowę i o wiele dłuższy kontakt w pozycji poziomej, i nie tylko.
Rozglądam
się po ciemnych, wilgotnych ścianach i wiem, że nie mogę odebrać
w takim miejscu. Wyciszam urządzenie i chowam je z powrotem do
kieszeni, przechodząc obok otwartych szeroko drzwi. Kątem oka
zauważam coś w tamtym pomieszczeniu, a wtedy jakiś wewnętrzny
odruch każe mi się zatrzymać. Marszczę brwi, niepewny swojego
zachowania i zaglądam.
Dziewczyna
jest wysoka i siedzi nieruchomo, podpierając głowę o ramę
dziecięcego łóżeczka, a jej krótkie, ciemne włosy opadają na
policzek. Słyszę jak pochrapuje i grymas zniecierpliwienia znika z
mojego czoła, zmieniając się w zainteresowanie. Robię krok do
środka, bo nie mogę po prostu przejść tak obojętnie — nieznana
siła każe mi tam wejść. Kolejny krok i następny... widzę tylko zarys rozchylonych warg, które są bladoróżowe i...
Jest
coś w tej dziewczynie, co nie pozwala mi jej zignorować, choć
nawet nie dojrzałem reszty jej twarzy. To coś mnie przyciąga, wabi... nie
jest to widok, ani zapach, o nie, to coś jest zdecydowanie na innym
poziomie, niż podstawowe zmysły! Drga mi mięsień w szczęce, którą
nieświadomie zaciskam. Nagle czuję, że za chwilę podniesie głowę.
Nie wiem dlaczego, po prostu to wiem i tak właśnie się dzieje —
kilka sekund później wciąga głośno powietrze i zrywa się,
zdmuchując włosy, a ja wreszcie mogę przyjrzeć się jej twarzy
i — no cóż — początek wcale nie jest obiecujący.
Patrzy
na mnie, całkowicie zdziwiona i być może nawet nieco
przestraszona, a pod prawym okiem ma wielką, fioletową śliwę.
Wygląda jak ofiara przemocy domowej, czy coś w tym rodzaju, więc
cofam się na ten widok, bo dochodzę do wniosku, że wcale nie chcę
jej poznać. Jestem bardziej, niż zawiedziony. To pewnie jakaś
panna z dzieckiem, która uciekła przed pijącym facetem — zauważam leżącą w łóżeczku
dziewczynkę, zapewne jej córkę. Nie lubię takich tematów, są
dla mnie zbyt ciężkie. Wychodzę tyłem, potykając się jeszcze
pod drodze, odprowadzany uważnym spojrzeniem.
—
Nigdy więcej do klasztoru! —
mamroczę, wypadając na korytarz i wreszcie znajdując wyjście z
tego koszmarnego budynku. — Nigdy więcej!
***
Witajcie
po raz kolejny, po nieco dłuższej przerwie. Zwlekałam trochę z
dodaniem tego rozdziału, choć napisanie go nie sprawiło mi żadnej
trudności, bo akurat tę historię mam dobrze rozpisaną i
zaplanowaną, chyba po raz pierwszy w mojej przygodzie z
publikowaniem opowiadań.
Podoba
Wam się Wellinger w wersji złego chłopca? Musicie pamiętać, że
ta rola była wymyślona specjalnie dla Kota (zarozumiały, dobry
kierowca, cwaniak), ale spróbuję wpasować tu Andiego, bo o
Polakach nie dam rady pisać. On będzie Was irytował, gwarantuję
to i tak właśnie ma być. Możecie nie domyślać się jakim torem
pójdzie ta historia i nie wiem czy powinnam to zdradzać. Chyba nie.
Albo wyjaśnię tylko troszkę — Brigitte, dziewczyna, którą
poznał Andreas, to siostra Romy. Piękna, bardziej zdolna i pewna
siebie, więc całkowite przeciwieństwo naszej smutnej, zdołowanej
dziewczyny.
Niby to wszystko naciągane, ale takie przypadki się
zdarzają. Wpadli na siebie, coś zaiskrzyło, choć nie wiadomo do
końca co... a później Andreas jeszcze większym przypadkiem
napatoczył się na Romy i niestety, ale nie spodobała mu się. On
umówi się z jej siostrą, to pewne. Niby tylko na kolejny numerek,
co zaowocuje dłuższą, choć bardzo płytką znajomością. Teraz
wyobraźcie sobie tą relację, gdy Brigitte wreszcie zjawi się w
domu i być może zacznie zapraszać tam swój najnowszy męski
nabytek, który wciąż nie będzie mógł pozbyć się tego dziwnego
uczucia do jej młodszej siostry. Romy nie jest uległym aniołkiem i
nie polubi naszego Wellingera, ale los jest pokrętny...
Wszystko
tu jest zamierzone — dwie siostry, dwie matki, bogactwo, klasztor,
łyżwiarstwo, a nawet choroba nerwowa Romy. Mam nadzieję, że uda
mi się nie spieprzyć tego pomysłu, bo trąbiłam już wcześniej,
że to opowiadanie będzie moim najlepszym i wciąż przy tym
obstaję. Przepraszam za wszelkie błędy, jestem tylko amatorką. Pozdrawiam Was wszystkie serdecznie i zachęcam do pozostawienia po sobie nawet najmniejszego śladu, bym wiedziała, że to wszystko nie idzie na marne. Obiecuję się rozkręcać z każdym kolejnym rozdziałem, bo początki są bardzo trudne. Do napisania!
PS. Polecam odwiedzić spis opowiadań o skoczkach narciarskich:
Jedno słowo- mistrzostwo.
OdpowiedzUsuńBędę powtarzać to pod każdym rozdziałem, bo tu wszystko jest tak jak powinno być. Nie mam żadnych uwag. Genialne. To po prostu talent.
Dziękuję, że zostawiłaś po sobie ślad i za miłe słowo. Pozdrawiam :*
UsuńMi się podoba bardzo twój styl pisania :) . Nie jest taki męczący. Od razu widać , że Andi to nie dobry chlopak, ale zawsze blogerki z niego takiego robią. Szkoda , że nie piszesz o Polakach. Ale Niemce też mogą być. Bardzo ciekawi mnie co będzie dalej. Pozdrawiam i zapraszam ciebie do siebie :) :
OdpowiedzUsuńskokiimuzyka.blogspot.com
Olcia
Wiem, że nie każdemu przypadnie tutaj wszystko do gustu. Rozumiem. Taki miałam pomysł na bohatera, ale jak już wspominałam, ta rola miała się od początku należeć naszemu Kotowi, więc nie naśladuję innych blogerek, które nadużywają ciemnej strony Wellingera ;) Dzięki za opinię. Pozdrawiam :*
UsuńRozdział jest świetny! Twoja poprzednia historia o Wellingerze była genialna i wiem, że ta też taka będzie, dlatego czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział i dużo weny życzę.:)
OdpowiedzUsuńDziękuję za dobre słowo i za wenę :) Pozdrawiam :*
UsuńMówiłam Ci już, że genialna? Jeżeli nie, to robię to właśnie teraz. To co piszesz czyta się tak fenomenalnie, że możesz nawet nie zdawać sobie z tego sprawy. Każda sytuacja, każde zdarzenie jest tak przemyślane i dopracowane, że naprawdę jestem pełna uznania i podziwu :)
OdpowiedzUsuńAndi jako zły chłopak - szczerze to nigdy nie wyobrażałam sobie go jako takiego cwaniaka czy coś w tym stylu :D Z drugiej strony głównym bohaterem miał być na początku Kot i muszę stwierdzić, że jednak ta wersja znacznie bardziej mi odpowiada. Tak, jest irytujący, jego gadka i postrzeganie świata mnie drażni, ale jeżeli taki efekt był zamierzony to wykonałaś kawał dobrej roboty :)
Wiem, piszę bez sensu, ale jestem dzisiaj jakaś taka nie dzisiejsza. To chyba przez tą okropną pogodę, która negatywnie wpływa na mój nastrój i najzwyczajniej w świecie mnie usypia... :D
Pozdrawiam serdecznie i powodzenia w pisaniu kolejnego rozdziału!
Allie :)
Nie jestem genialna, ale nie ukrywam — chciałabym być ;) Bardzo się cieszę, że moja pisanina do Ciebie trafia, to wielki komplement. Pozdrawiam ciepło :*
UsuńWidzę, że po raz kolejny (mogę się mylić) Wellinger zaczyna od roli dupka, który szuka chętnej panienki ;) Ale początek historii bardzo mi się podoba i na pewno zostanę tu do końca. Według mnie ta rola bardzo pasuje do niego. To opowiadanie jest tak ciekawe, że chłonę każda linijkę jak powietrze. Czekam na następny rozdział, oraz życzę duużo weny ;) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńLucy :)
Niestety, dupków lubię najbardziej ;) Również pozdrawiam i dziękuję, ze zechciałaś zostawić po sobie ślad.
UsuńRozdział świetny w dodatku uwielbiam twój sposób pisania (o wspaniałości fabuły już nie mówiąc). Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za dodanie rozdziału! :)
OdpowiedzUsuńmispolarny
Dziękuję za komentarz! Również serdecznie pozdrawiam :*
UsuńZostałam tu mimo wszystko :) Twój styl pisania jest tak genialny, że trudno było się oprzeć przeczytaniu tego rozdziału. Nawet jeśli nie przepadam za Niemcami, będę tu! Życzę powodzenia i przede wszystkim weny :)
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło z tego powodu :) Pozdrawiam i dziękuję za wenę, przyda się!
UsuńSuper super! Nie moge sie doczekać jak sie rozwinie to opowiadanie :) wielki ukłon i całus w twoja stronę!:*
OdpowiedzUsuńBędę się streszczać, żeby jak najszybciej je rozwinąć :) Dziękuję za komentarz i również całuję :*
UsuńUwielbiam Twoje opowiadania, uwielbiam Twój styl pisania, uwielbiam to, jak nadajesz tym historiom takiego charakteru, przez co czuję się jakbym była główną bohaterką.
OdpowiedzUsuńZapowiada się bardzo ciekawie. Już nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału. Pozdrawiam! :)
Bardzo dziękuję za miły komentarz. Kolejny rozdział mam już gotowy. Również pozdrawiam! :)
Usuń