Boisz
się? Nie
bój się!
Masz
jeszcze czas...
Romy
***
Zastanawiam
się, czy moi rodzice wiedzą o tym, że wciąż jeszcze płaczę po
nocach.
Czy
się tego domyślają.
Czy
w ogóle o mnie myślą...
Czasami
jest mi bardzo ciężko — to te noce, gdy za nic nie mogę zasnąć
i przekręcam się z boku na bok we własnym wielkim łóżku. Jest
puste, tak bardzo puste, niczym moja dusza, o ile tylko ją mam.
Godzinami wpatruję się w ciemność, dotykam wolnej przestrzeni
wokół mnie i zastanawiam się, czy tak już będzie zawsze —
tak... pusto.
Biegnąc
po schodach w górę czuję właśnie taką pustkę, jak podczas tych
bezsennych chwil — rozrywa mnie od środka boleśniej, niż ból
pulsujący w nadgarstku prawej dłoni, którą właśnie uderzyłam
tego bezczelnego... faceta mojej siostry.
—
Co w ciebie wstąpiło? —
krzyczy za mną Brigitte, ale ja nie chcę jej słyszeć. Uciekam, bo
taka moja natura. — Romy, wracaj tu natychmiast i zaraz go
przeproś!
Wpadam
do pokoju jak burza, zatrzaskuję drzwi i rzucam się w czeluść
białego materaca. Ugina się pod wpływem ciężaru, a ramy łóżka
skrzypią, jakby w akompaniamencie do głośnego szlochu, który
wreszcie wstrząsa moim ciałem, zrywając wszelkie tamy opanowania,
jakie udało mi się zbudować. To koniec...
—
Nie wytrzymam już dłużej! —
chrypię w poduszkę, wbijając w nią palce i zęby. — Nie
wytrzymam, nie wytrzymam... Nie!
Sama
nie wiem, dlaczego płaczę... ale to działa jak oczyszczenie,
zawsze tak działa. Skurcze atakują mój brzuch, a szczęki napinają
się, gdy już bezgłośnie wydalam z siebie wielkie fale żalu. Tu
nie chodzi o Brigitte, ani tym bardziej o... niego. Nie, to nie jest
powód, dla którego zrobiłam z siebie idiotkę przed całą
rodziną. Powodem jest ten ciężar, który dźwigam w sobie, w
środku — gdzieś pomiędzy żebrami. Ściska mnie, gniecie, nie
pozwala oddychać. Trę stopami o ściśniętych palcach po
prześcieradle, jakbym w ten sposób chciała to wszystko od siebie
odepchnąć. Ból istnienia rozrywa mnie od środka i czuję, że tym
razem już ostatecznie się poddam. Nie mam pojęcia ile czasu upływa
do momentu, w którym zaczyna brakować mi tchu.
—
Chyba powinienem być zły, ale
cholera wie jak bardzo mnie nęci, żeby się dowiedzieć, kto
nauczył cię takiego ciosu! — słyszę głos jakby z daleka i
sztywnieję natychmiast, z głową wciąż wciśniętą w
prześcieradło.
Nie
podniosę się. Jego tu nie ma.
Jego
tu nie ma, a ja się nie podniosę!
Kroki
rozlegają się w sekundę później i już nie mogę sobie wmawiać,
że się przesłyszałam. Podłoga skrzypi, te drogie panele uginają
się właśnie pod ciężarem osobnika, którego tak bardzo nie chcę
widzieć. Nie mogę na niego patrzeć. Nie powinnam! Czuję jak moja
twarz oblewa się rumieńcem, na poły z powodu wcześniejszego
płaczu, a na poły z... no cóż, z powodu samej jego obecności.
—
Czemu ryczysz? — pyta,
prawdopodobnie stojąc nade mną, bo głos jest bardziej wyraźny i
dudni mi w uszach. — Rozmażesz sobie te... no... makijaże.
Oddycham
głośno w materiał i robi mi się coraz bardziej duszno. Długo już
tak nie wytrzymam. Rozważam w myślach ile zajęłoby mi
dobiegnięcie do małej łazienki tak, by nie zobaczył mojej
zapłakanej twarzy, ale po chwili odrzucam taką możliwość i z
zaciętą miną przewracam się na plecy, całkowicie się przed nim
obnażając.
Dziwnie
wygląda z tej perspektywy, taki wielki, czający się nade mną jak
kat nad grzeszną duszą. W pokoju panuje półmrok, a przytłumione
światło wydobywa z jego postaci coś, co sprawia, że moje nogi i
przedramiona pokrywają się gęsią skórką. Opieram się na
łokciach i patrzę wyzywająco — niech widzi dokładnie. Wiem, że
mam opuchniętą twarz i tusz odbity pod oczami. Nie obchodzi mnie
to, nie muszę być piękna dla niego. Zaskakuje mnie jedynie to, że
tu przyszedł... po tym wszystkim.
—
Czego chcesz? — warczę,
obciągając sukienkę aż po kolana.
Nie
zwraca uwagi na mój ruch, bo wciąż patrzy mi prosto w twarz. Moja
dolna warga zaczyna niebezpiecznie drżeć i przez chwilę znów mam
ochotę się rozbeczeć, ale nowy napływ silnej woli mnie od tego
powstrzymuje. Ten chłopak ma w sobie coś takiego, co każde mi się
mu przeciwstawić.
—
Niczego — wzrusza ramionami.
— Czego niby mógłbym od ciebie chcieć? Pomyślałem, żeby nie
mówić Bri o tym, że widzieliśmy się już wcześniej, no i
chciałem się dowiedzieć, czy bijesz każdego faceta, który nie
przypadnie ci do gustu, czy może powinienem czuć się
zaszczycony...
Jego
ton jest obojętny, nawet oschły i z jakiegoś bliżej
nieokreślonego powodu mnie to denerwuje, albo... wręcz smuci. Muszę
zacisnąć szczęki i powstrzymać wzbierającą we mnie ochotę na
głośny pomruk złości. Spokojnie, tylko spokojnie.
—
Nazwałeś mnie sprzątaczką!
— mówię po chwili, starając się unikać jego wzroku. Ma łagodne
oczy, ale to nie one mnie peszą, tylko ta jego postawa. Stanął
dokładnie naprzeciw mnie, zakładając kciuki za szlufki spodni i
wygląda na chłodnego, obojętnego, podczas gdy ja prawie pocę się
ze zdenerwowania. Patrzy na mnie z miną godną pokerzysty, zupełnie
inaczej niż za pierwszym razem — wtedy to widziałam w jego oczach
to "coś", co mnie zainteresowało, jakiś ognik, blask...
Teraz już go nie ma.
—
Wybacz mi moją szczerość,
ale chyba nikt normalny widząc cię w tamtym momencie, nie
uwierzyłby w to, że mieszkasz w takim pałacu! — oświadcza lekko
prześmiewczym tonem, który budzi we mnie jakieś nieznane pokłady
czegoś, czego jeszcze nie umiem nazwać.
Mam
ochotę go kopnąć! Albo nie, lepiej ugryźć. Poddusić. Cokolwiek!
Patrzę na niego krzywo i już wiem co to jest — agresja! On
obudził we mnie agresywną stronę mojej natury, która była mocno
uśpiona. Matka wyćwiczyła mnie w uległości, a ten... facet
nastroił mnie na postawę bojową.
—
Nie patrz tak na mnie — broni
się, gdy usiłuję wydusić z siebie odpowiedz, która nie byłaby
ciągiem wyzwisk rodem z rynsztoka. — Nie powiedziałem tego
złośliwie. Taka prawda. Zobaczyłem cię ubraną w dres i z
podbitym okiem, w dodatku w klasztorze, gdzie z jakiegoś powodu
ukrywasz swoje dziecko...
Tego
jest już za wiele! Zrywam się z łóżka zwinnie jak pantera i
zanim zdąży chociaż mrugnąć zrównuję się z nim, wbijając mu
palec wskazujący pod żebro. To boli, wiem że boli. Zatłukę
drania! Wzdryga się i w geście obrony natychmiast łapie mnie
za nadgarstek, mocno ściskając, a wtedy... nieruchomiejemy oboje.
Wdech,
wydech.
Wdech,
wydech, wdech...
Nie
wiem czy zauważył, że stoję mu na stopie. Trzyma moją rękę z
taką siłą, że czuję mój walący puls, a może też i jego... Ma
rozszerzone źrenice, naprawdę wielkie i oddycha płytko, jeszcze
płycej niż ja. Dzieje się coś dziwnego i wiem, że ta odległa
katastrofa, o której pomyślałam na jego widok, może być bliżej
niż mi się wydaje. Ja to po prostu czuję...
—
To twoje dziecko? — pyta
cicho, zniżając głos i nachylając się w moją stronę.
Mrugam
tak szybko, że zaczynają piec mnie oczy. Jesteśmy zdecydowanie
zbyt blisko siebie, ale nie mam siły, by się odsunąć, bo coś
mnie do niego ciągnie, jakaś nieznana i bardzo, bardzo szalona
siła. Muszę to przerwać i rozładować nagromadzone napięcie, bo
inaczej zrobię coś, czego będę gorzko żałowała.
—
Zgłupiałeś? — prycham,
wyrywając rękę z jego uścisku jednym silnym ruchem. — Mam
osiemnaście lat, więc niby kiedy miałabym urodzić Inge? Przed
okresem dojrzewania?!
Skóra
mnie piecze w miejscu, którego dotykał, a przez chwilę mogłam
poczuć zapach jego ciała, gdy staliśmy tak blisko i... wiem, że
ucieczka jest w moim przypadku bardzo wskazana. Buduję między nami
mur, krzyżując ręce na piersi. Nagle dociera do mnie, że przecież
wcale się nie znamy, ale mówię do niego w sposób bardziej
otwarty, niż do innych. To mnie... przeraża.
—
To po co tam poszłaś? Chcesz
być taka... jak one? — pyta zdezorientowany i zauważam, że
kopiuje moje ruchy, dotykając swoich włosów. Muszę zmarszczyć
czoło, bo z jakiegoś powodu czuję się zakłopotana.
—
Nie twój interes... —
mamroczę, choć jeszcze sekundę wcześniej miałam ochotę
powiedzieć mu, że chodzę do tych dzieci, bo jestem cholernie
samotna. Tylko co takiego lalusia mogą obchodzić problemy innych?
Pewnie tylko by mnie wyśmiał...
Teraz
i on przybiera postawę obronną. Zaciska szczęki i wzrusza
ramionami. Widzę, że nad czymś ostro myśli, choć na pewno mi
tego nie powie. Nie znam się na facetach, ale on w tym momencie
zachowuje się bardzo schematycznie, dokładnie jak mój ojciec.
—
Jak sobie chcesz — odpowiada.
— I tak wcale mnie to nie obchodzi.
Rzuca
mi jeszcze jedno dziwne, puste spojrzenie i wychodzi. Po prostu...
wychodzi, a ja stoję w miejscu i gapię się na drzwi, bo nie mogę
uwierzyć, że pozwoliłam mu mieć w tej rozmowie ostatnie słowo.
***
Nie
tłumaczę się nikomu z tego, co zaszło, ale widzę te ukradkowe,
zmartwione spojrzenia i cholernie mnie to wkurza! Oni myślą,
wszyscy. Myślą o mnie w tym momencie i na ich lekko niewyraźnych,
podchmielonych obliczach widnieje jedno konkretne słowo, jakby
faktycznie tam zapisane — wariatka.
Takie
słowa bolą, szczególnie niewypowiedziane.
Siadam
w kącie salonu, zapadając się w miękki fotel obity kosztowną
skórą i stanowczo nie powinnam kłaść na niej obutych stóp, ale
w tym momencie mam to gdzieś. Matka mnie nie zgani — siedzi
dokładnie naprzeciwko, mętnym wzrokiem świdrując towarzystwo, a
we krwi ma pewnie ze dwa promile. Standardowa sytuacja... Podążam
spojrzeniem za moim ojcem, ale nigdzie nie widzę jego czerwonawej,
ogorzałej twarzy. Otaczają mnie znajomi ludzie, a jednak czuję się
samotna jak na bezludnej wyspie. To moje urodziny, do diaska!
Dlaczego wszystko poszło nie tak?
Zaczynam
rozglądać się za wolną szklanką, kieliszkiem... czymkolwiek.
Rodzaj alkoholu jest mi obojętny, bo chcę wreszcie dokładnie
poznać ten smak, za który rodzona matka oddaje przedwcześnie swoje
tak udane życie. Podchodzę do podświetlanego barku i niby od
niechcenia sięgam po przezroczystą butelkę. Wódka. Powinna pomóc.
Nalewam do szklanki, bo mam gdzieś rozmienianie się na drobne.
Brigitte zniknęła, wraz ze swoim amantem. Pewnie musi go pocieszyć
— w końcu został znokautowany na oczach wszystkich przez
słabowitą nastolatkę o trzęsących się dłoniach...
Szkło
jest przyjemnie zimne, schłodzone i gdyby nie ciekawskie ślepia
stojącej nieopodal ciotki, zapewne przyłożyłabym sobie tę
szklankę do czoła, żeby ukoić rozgrzaną nerwami i wstydem skórę
— chociaż tam, chociaż na chwilkę. Moje usta są spierzchnięte
od wcześniejszego płaczu i dyszenia, a nie pociągnęłam ich
błyszczykiem. Niedobra Romy! Rzucam szybkie spojrzenie ku matce —
nie widzi mnie, więc nie skrytykuje. Przyciskam wargi do brzegu
szklanki i moje nozdrza atakuje ostry, przykry zapach — to
cholerstwo strasznie śmierdzi! Przełykam z obrzydzeniem, a od tego
aromatu pieką mnie oczy. Dlaczego ludzie piją wódkę? — myślę,
biorąc pierwszy łyk. Krztuszę się lekko — raz, drugi, trzeci,
ale piję dalej, małymi łyczkami wprowadzając do organizmu tę
ognistą substancję i po chwili już wiem, dlaczego moja matka jest
od tego tak bardzo uzależniona... Ciepło. To daje ciepło!
Odstawiam szklankę na stół, bo jestem tak poruszona tym odkryciem,
że mogłabym ją upuścić z wrażenia.
Dotykam
gardła, opuszkami palców schodząc niżej i nie wierzę —
wewnątrz mnie płonie ogień! Nie jest straszny, niszczący. Nie! On
krzepi, dodaje otuchy i sprawia, że na moją twarz wypływa
całkowicie spontaniczny i niewymuszony uśmiech. Mrugam tak szybko,
że ledwie widzę, ale rozdygotaną dłonią sięgam po szklankę
kolejny raz i piję... piję... piję... aż wreszcie widzę dno.
Wspaniale! Czuję się tak lekko i... beztrosko. Nagle... muszę
spojrzeć w dół — tam, gdzie pod skórą i żebrami bije moje
serce. Ucisk, ten ucisk, do którego zdążyłam się już
przyzwyczaić i traktowałam go jak coś normalnego, zniknął. Nie
ma go, bo rozpłynął się w nicości pod wpływem wypitej przeze
mnie małej szklanki wódki. Niemożliwe — krzyczę w myślach i mam
ochotę się śmiać. Może jednak jestem jak inni? Może jestem
normalna?
Musi
minąć parę chwil, żebym poczuła zawroty głowy. Zaczyna się
niewinnie, od lekkich zawirowań, które stopniowo przechodzą w brak
panowania nad ciałem. Gryzę wargę, ale tego nie czuję. Nie ma jej.
Jest martwa. Dotykam palcami i wiem, że tam jest, ale jakby wcale jej
nie było. Ostrożnie, ważąc każdy krok, wychodzę z salonu i prę
przed siebie, byle jak najszybciej wydostać się na zewnątrz.
Zimne, wieczorne powietrze owiewa mi twarz, gdy zbiegam po trzech
schodkach i kieruję się ku bramie. Po co? Nie mam pojęcia...
Od
środka rozgrzewa mnie płomień, ale jest już trochę inny niż na
początku, bardziej mdlący i niezbyt przyjemny. Łapią mnie skurcze
żołądka i wkrótce potykam się o własne nogi, padając tuż
przed bramą. Kolana pieką, ale gorszy pożar wybucha w moim gardle,
gdy nagle i intensywnie zaczynam zwracać zawartość żołądka
prosto na bruk. Nie wiem ile to trwa, ale gdy się kończy, jestem
wyczerpana do tego stopnia, ze nie mam siły sama się podnieść.
Przewracam się na plecy, oddychając głęboko, a nad głową wirują
mi czubki drzew i gwiazdy. Czuję smród własnych wymiocin i chce mi
się płakać. Co ja narobiłam?
—
Romy! — słyszę wołanie, a
szybki stukot obcasów na podjeździe upewnia mnie, że zbliża się
moja siostra, tylko jeszcze nie wiem z jakiego kierunku.
Zamykam
oczy i otwieram je, a ona już jest nade mną, przy mnie i pomaga mi
wstać. Chwieję się, więc mnie podtrzymuje, dopóki nie osiągam
stabilizacji w pionie. Patrzy na mnie, ale jej twarz rozmywa mi się
przed oczami, więc nie wiem czy jest jeszcze bardzo zła.
—
Nnnn... — próbuję
wykrztusić z siebie ważne słowa, ale wstrząsające moim ciałem
dreszcze mi to uniemożliwiają. Ktoś coś do mnie mówi, choć
mogę skupić się jedynie na kolejnych falach mdłości, które
przetaczają się przez mój żołądek.
—
Nic sobie nie zrobiła? —
pyta inny głos, męski. Szukam zamglonym wzrokiem jego właściciela,
przełykając podchodzącą do gardła gorycz. Czuję, że ktoś
chwyta mnie pod drugie ramię, więc odwracam się w tamtym kierunki
i widzę go — to Andreas, ten od nadchodzącej katastrofy.
—
Niedobrze mi — informuję go
rozważnie, po czym z głośnym jękiem znów widowiskowo wymotuję,
tym razem centralnie na jego buty.
***
Przepraszam!
Nie
było mnie... długo. Rozdział został spisany już dawno i niby
wszystko ok, ale ze mną tak wcale nie było. Posypałam się trochę,
więc musiałam sobie wszystko w głowie poukładać. Czy się udało?
Nie wiem, ale zostawiam Was z tym, co napisałam, żeby już dłużej
nie przeciągać. Dobrze, że nadchodzi październik i czeka mnie
wyprowadzka z domu — będę miała na czym skupić myśli i
wreszcie zostawię te dziwne wakacje za sobą.
Nutka,
która ostatnio prawie nie opuszcza moich uszu:
Jak
zwykle przepraszam za wszelkie błędy i dziękuję za Waszą
obecność tutaj, wyświetlenia oraz komentarze. Polecam również
konkurs na Skoczne Opowiadanie Wakacji 2014, w którym Weltschmerz
bierze udział — widziałam głosy i jest mi bardzo miło :* Tutaj
link: http://skijumpinglover.blogspot.com/
Pozdrawiam
i do napisania!